sobota, 22 czerwca 2024

Rybotycze - Pogórze Przemyskie

 Wpis z Rybotycz z zeszłego roku TUTAJ!

Nie inaczej, zapisałam się na udział i w tym roku. Wybrałam rajd po bezdrożach - 14 km. Początek trasy w Huwnikach nad Wiarem. Rozpoczęliśmy w upale przez łąki. Początkowo było nas 13 osób, rajd ukończyło 10.




Po wkroczeniu do lasu okazało się, że wcale nie jest tak sucho, jak się wydawało:) Celem pierwszego etapu jest wejście bez szlaku na wzgórze wysokości  461 m n.p.m. Do pokonania liczne naturalne przeszkody, więc jego zdobycie było okupione potem i bąblami od komarów:)










Oto i szczyt, obecnie porośnięty wysokim lasem. Ale kiedyś, jakieś tysiąc lat temu i później  (wiek IX-XI) był tu gród, prawdopodobne jeden z Grodów Czerwieńskich. Grodzisko położone jest na grzbiecie dzielącym potok płynący przez wschodni skraj Huwnik od potoku płynącego z Koniuszy przez Aksmanice. Gród zbudowany był na stromym, trudno dostępnym wzgórzu górującym nad płaską doliną Wiaru. Dodatkowo chroniły go wysokie wały o konstrukcji ziemno-drewnianej i suche fosy. Dawał schronienie ludności i zabezpieczał solanki (w okolicy występowały słone źródła). Był elementem systemu obronny pogranicza. 
"Wymiary grodu 550 m x 135 m, powierzchnia ok. 4,5 ha, łączna długość wałów ok. 1,2 km". - ten opis pochodzi z opracowania: Kotlarczyk J., Żaki A. "Nieznane grodzisko wczesnośredniowieczne w Aksmanicach pod Przemyślem, Acta Archeologica Carpathica" , Tom. XI, 1969
Niektóre źródła podają, że pierwotnie wały zakończone były palisadami.  Miejsce nazywa się Grodzisko Aksmanice I. 


Na powyższym zdjęciu widać, że wał był. Wiadomo, że był, więc go widzimy:) Odkrywcy grodziska w 1968 roku nie kojarzyli, że to wał, uważali, że był tu gród bez wałów, dopiero wiele lat później udało się  dowieść techniką laserową, że wały były, a nawet dwa i trzeci niepełny ochraniający gród od drogi ze wschodu. Co ciekawe - między wałami była fosa, minęło tysiąc lat i ona nie zarosła. Drzewa w tym miejscu nie rosną. Dlaczego ???



Kilka lat temu został wytyczony przez uczniów szkoły w Huwnikach szlak od Gruszowej do grodziska oznaczony czerwonym trójkątem o nazwie "Szlakiem bohyni". Bohynia zgodnie z miejscową legendą to stwór przypominające kobietę, żyjący nad rzekami i potokami. Bohynie nie odznaczały się urodą, a ich piersi były tak długie, że podczas marszu lub biegu zarzucały je sobie na plecy:) Były też owłosione na całym ciele, a ich włosy były długie i skudlone. Niektórzy oskarżali je o porywanie ludzkich dzieci. W czasach, kiedy medycyny praktycznie nie było, istnienie bohyni w tym kontekście było bardzo wygodne. Dzieci chore nieuleczalnie, okaleczone, niepełnosprawne odnoszono do lasu i tam zostawiano, a potem był płacz i lament, że  z domu porwała je bohynia. 

Nie spotkaliśmy żadnej, a szkoda:) Poszliśmy dalej.


I tu zdarzyła się nam przygoda. Od południowego wschodu nadciągnęła ogromna czarna chmura, szła trochę bokiem dając nadzieję, że nas nie zmoczy... płonną nadzieję:) Lunęło. Szczęśliwie byliśmy akurat w tej części lasu, gdzie drzewa były niższe (to taka pociecha na wypadek piorunów:) Pioruny jednak waliły niedaleko, choć obok. Przemieszczając się nieco w poszukiwaniu coraz gęstszego listowia chroniącego choć trochę przed ulewą,  co poniektórzy oddali się grzybobraniu:) W ociekających płaszczach przeciwdeszczowych i z litrami wody w butach udaliśmy się w dalszą drogę, gdy deszcz nieco zelżał. 
Z oddali dolatywało wycie syren, straż ? policja? karetka? 



Po wyjściu z lasu maszerowaliśmy przez huwnickie i kopystańskie łąki  mokrzy od tego po pas:) Na szczęście przestało padać z góry, choć pełne słońce i upał nie wróciły już do końca dnia.









 
Ta biała plamka na horyzoncie to klasztor w Kalwarii Pacławskiej

Tym sposobem doszliśmy do wsi Kopysno. Przed II Wojną Światową w Kopysnie żyło około 500 osób. Niestety, we wrześniu 1945 r. wieś została spalona przez oddział UPA, sotnia "Łastiwki". Po wojnie wielu mieszkańców opuściło wieś w związku z wysiedleniem na teren Ukrainy i w czasie Akcji "Wisła".

Kim był 'Łastiwka" ? Zdrajcą. Nazywał się Grzegorz Jankowski vel Janaszczuk ps. "Łastiwka", był podoficerem zawodowym Wojska Polskiego (zdezerterował), faszystą ukraińskim i zbrodniarzem, dowódcą sotni UPA działającej na Pogórzu Przemyskim. W czasie II wojny był komendantem posterunku Ukrainische Hilfpolizei (pracująca dla okupanta ukraińska kolaboracyjna formacja policyjna) w Olszanach. W 1943 roku stamtąd też zdezerterował wraz z obsadą posterunku tworząc sotnię UPA U-7. Sotnia "Łastiwki" oskarżona jest o zbrodnie na ludności polskiej i ukraińskiej.
"Łastiwka" zginął 3 czerwca 1947 podczas obławy przeprowadzonej przez oddziały WP. W trakcie walki zginęło także 16 żołnierzy WP.
Dla tych co nie wiedzą, łastiwka to jaskółka. Jaskółka to znak wolności i tęsknoty za wolnością. A to sobie łachudra pseudonim wybrał !
Na terenie Ukrainy "Łastiwce" i jego rezunom poświęcono pomnik, znajdujący się we wsi Kałyniw. (Kalinów w czasach II Rzeczypospolitej) - obecnie obwód lwowski. To nie do pojęcia!

 
Murowana greckokatolicka cerkiew w Kopyśnie została zbudowana w 1821 roku. W czasie rozbudowy cerkwi w 1923, natrafiono na grób duchownego, pochowanego między fundamentami wcześniejszej świątyni. Według przypuszczeń mógł to być prawosławny władyka przemyski (1591-1609) Mychajło Kopysteńskyj, urodzony i zmarły w Kopyśnie. Cerkiew obecnie nie jest używana. Obok cerkwi murowana dzwonnica parawanowa wiekiem równa świątyni i mały cmentarzyk. 
 
Teraz w Kopysnie mieszkają dwie osoby, które podobno bardzo się nie lubią:), z czego jedna to pan, który mieszka w domu swojego teścia Edwarda Kettnera zmarłego w 2002 roku - jego ojcem był Albert Kettner, wiedeńczyk, który przed wojną przyjechał do Kopysna na chwilę, do majątku Tyszkowskiego, tylko wymierzyć las. A ponieważ był kawalerem, dziedzic ożenił go z najpiękniejszą dziewczyną, mianował inżynierem lasu i wybudował mu dom. Stoi do dziś i służy swojemu jedynemu mieszkańcowi.
Rodzina Kettnerów - Albert, Edward i jego żona Anna pochowani są na cmentarzyku przy cerkwi.
Po wyjściu z Kopysna kierujemy się zboczem Kopystańki, skąd oczy cieszy rozległy widok na Pogórze.





 
Gdzieś na 3/4 wysokości góry schodzimy znów bez szlaku w lewo, w las ku wzgórzu Grabnik. Na jego szczycie znajduje się kolejne średniowieczne grodzisko.



 
Pierwszy raz w życiu zobaczyłam salamandrę w jej środowisku:) A właściwie salamandry, bo bez żadnego specjalnego wypatrywania natknęliśmy się na trzy osobniki na trasie. Dorosła salamandra mierzy do 20 cm długości, żyje ok. 10 lat.


 
Idąc przez piękny grabowy las zbliżamy się do celu czyli do szczytu Grabnika. Powierzchniowe badania archeologiczne w latach 1955 i 1957, podczas których znaleziono ułamki naczyń ceramicznych, pozwalają datować czas funkcjonowania grodu na okres X-XIII wiek.  Owalny majdan grodziska znajduje się na wysokości 460 m n.p.m. i ma wymiary 95×50 m. Obejmuje on obszar 40 arów, jest więc jednym z mniejszych na Podkarpaciu. Obecnie zarośnięty i pokryty złomami, bo to teren rezerwatu.
Jest stromo:)


 
Podobno w grodzisku była studnia, która prowadziła do tajnego podziemnego przejścia do Rybotycz:) Podobno też był kościół, ale zapadł się pod ziemię i tylko słychać po nocach bicie dzwonów:)
Jednak my jeszcze przed wieczorem wracamy z powrotem, do Rybotycz, trochę przez las po bezdrożach, a trochę duktem rozjeżdżonym przez traktory (nie wiem, co było gorsze:), więc nie usłyszymy.


 
Na dole przywitały nas krowy  w nieco dziwacznej pozycji:) Na krowach się nie znam, ale zauważyłam, że tam w środku kręgu były cielęta, chyba te krowy je przed czymś chroniły - przed gzami ? przed niebezpieczeństwem  ?  bo nie da się ukryć, było niebezpiecznie. 
Podczas burzy wiatr  powalił grube drzewa, w ośrodku zostały zniszczone trzy samochody a dwie osoby potrzebowały pomocy lekarskiej - to stąd słyszeliśmy te syreny straży i karetek przeczekując burzę w lesie.



Tu grupa rajdowa się rozwiązała, zaczęły się koncerty. Po wszystkim czekał mnie jeszcze 
6-kilometrowy spacer do Huwnik, gdzie stało moje auto, bezpiecznie, daleko od drzew:) Najpierw szłam przez całą wieś Rybotycze, potem droga prowadziła wśród łąk.
 












Wyszło mi 20 km. Wszystko przez to, że z powodu ruchu na drodze tam z przyczyn obiektywnych jechałam wolniej niż planowałam, więc na miejsce zbiórki przy ośrodku  dojechałam w tym samym momencie, w którym odjechał bus przewożący uczestników na początek trasy; wówczas  zawróciłam i pojechałam autem za nimi czyli z Rybotycz do Huwnik. No to teraz musiałam po to auto wrócić:)

Było super! Do następnego  roku:)