piątek, 19 maja 2023

Działy Grabowieckie - Lubelszczyzna

Wojsławice leżą we wschodniej części Wyżyny Lubelskiej, w widłach rzek Wojsławki i Barbarki, na terenie malowniczych Działów Grabowieckich. Kilka razy przejeżdżałam skrajem miejscowości, teraz postanowiłam się zatrzymać. Pierwsza wzmianka o istnieniu wsi pochodzi z 1404 roku, już wtedy młodzież męska udawała się z Wojsławic na nauki na Uniwersytet Krakowski, i to aż w liczbie trzech studentów! W 1431 roku Wojsławice zostały zniszczone podczas walk ze Świdrygiełłą. W 1437 roku włości wojsławickie za 1200 grzywien kupił kasztelan krakowski Jan Ligęza z Czyżowa - w rękach rodu  miejscowość pozostała do XVII wieku. Został ponownie najechany, tym razem przez Tatarów w czasie świąt Bożego Narodzenia w 1490 roku. Już w 1446 roku w Wojsławicach odbył się szósty sejmik Ziemi Chełmskiej, co świadczy o znaczącej roli tego miasteczka w politycznych strukturach regionu. Z 1508 roku pochodzi akt prawny nadający mieszczanom przywileje kupieckie i handlowe, zezwalający na dwa jarmarki roczne (dzień św. Onufrego i Katarzyny) i jeden cotygodniowy (wtorkowy). Miasteczko stało się częścią posagu Katarzyny Angeli, córki Wacława Hulewicza herbu Nowina, która wstąpiła w związek małżeński ze Stefanem Czarnieckim herbu Korab. Owocem tego małżeństwa była Zofia Angela, która poślubiając Michała Potockiego herbu Pilawa, wniosła Wojsławice w posagu. W rękach rodziny Potockich Wojsławice pozostawały w latach 1703–1779. Potem przeszły w ręce rodu Poletyło herbu Trzywdar. W1923 roku Wojsławice przypadły Mikołajowi Poletyło, który roztrwonił majątek.

Społeczność Wojsławic do II wojny światowej charakteryzowała się wielokulturowością. Teren miejscowości zamieszkiwali Polacy, Rusini i Żydzi stanowiący ludność napływową. Po wejściu wojsk niemieckich zamknięto i zniszczono synagogę, a bejt ha-midrasz przerobiono na młyn. Rozpoczęły się akcje przesiedlania Żydów. Do Wojsławic przeniesiono grupę 330 uchodźców z Łodzi i Warszawy oraz Żydów z okolicznych wsi. Rok 1942 przyniósł serię tragicznych wydarzeń, w wyniku których spłonęła większość domów zamieszkiwanych przez Żydów oraz rzeźnia rytualna. W październiku 1942 roku wszystkich Żydów zamieszkujących Wojsławice przepędzono pieszo do Chełma, stamtąd deportowano ich do obozu w Sobiborze.

W centrum Wojsławic zwraca uwagę rynek z ratuszem (to nowy budynek, stary ratusz się nie zachował). Zabudowany jest budynkami drewnianymi i murowanymi ustawionymi kalenicowo. W kilku budynkach zachowały się jeszcze podcienie. We wsi został zachowany dawny układ urbanistyczny, w którym rynek spełniał funkcje handlowe i usługowe, a ulice podmiejskie mają charakter wiejski.




W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się kościół parafialny p.w. Św. Michała Archanioła. Kościół wojsławicki jest budowlą jednonawową, późnorenesansową. Posiada cechy przejściowe z renesansu do baroku, określane mianem manieryzmu. W historii parafii odnotowano liczne pożary kościoła, czy to podczas napadu Tatarów w roku 1490, w 1672 podczas najazdu szwedzkiego, palił się w roku 1736  i w roku 1754 oraz w 1840 roku. W czasie wojny w roku 1915 kościół został częściowo uszkodzony i pozbawiony skarbca i drzwi frontowych. Obecny wygląd kościoła pochodzi z roku 1924, kiedy to przeprowadzono jego gruntową renowację. Dopiero co rozpoczęła się  msza, więc do środka nie weszłam, a szkoda, bo znajdują się tu  stare organy 10-głosowe, mają prawdopodobnie 300 lat.



Obok świątyni znajduje się murowana dzwonnica z I połowy XVIII w., z dwoma dzwonami konsekrowanymi przez bpa Tomasza Wilczyńskiego 25 lutego 1954 roku.


Plebania pochodzi z połowy XIX wieku: parterowa, murowana, klasycystyczna, z kolumnowym gankiem od frontu. Z tego samego okresu pochodzi budynek organistówki będący kiedyś szpitalem – przytułkiem dla starców.


Naprzeciwko, po drugiej strony ulicy, znajduje się pomnik o ciekawej historii. Obecnie na postumencie pręży się Tadeusz Kościuszko. Był to pierwotnie kamienny obelisk wzniesiony w 1905 roku na cześć cara Aleksandra II. W 1917 roku obalono pomnik cara i jego popiersie wrzucono w najgłębsze bajoro, w błoto na rynku. Dopiero w 1918 roku na cokole ustawiona została na kamieniu postać Tadeusza Kościuszki. Na postumencie  tablica z napisem: „Tadeuszowi Kościuszce Społeczeństwo Wojsławic”. Wsparty na szabli, stoi Naczelnik na cokole, ale w ten cokół zostało wmurowane wyjęte z błota popiersie cara Aleksandra II, tylko że do góry nogami:) Niektórzy twierdzą, że z tylu pomnika wyraźnie to widać:)

 
Za wojsławickim rynkiem, w bocznej uliczce znalazłam starą cerkiew pw. św. Eliasza, która jest jednonawową świątynią, budowaną na planie prostokąta, z wielobocznie zamkniętym prezbiterium. Ufundowała ją Marianna z Daniłowiczów Potocka, kasztelanowa słońska, starościna krasnostawska. Cerkiew w Wojsławicach funkcjonowała do lat 40. XX w., gdy prawosławni mieszkańcy, narodowości ukraińskiej, zostali deportowani, a świątynia przestała spełniać dotychczasowe funkcje. Całe wyposażenie świątyni wywiózł z Wojsławic prawosławny duchowny. Po II wojnie światowej usunięto z niej resztki wyposażenia i rozebrano ogrodzenie. W kolejnych latach była użytkowana jako magazyn nawozów sztucznych i składnica Muzeum Wsi Lubelskiej. Ostatecznie powróciła do pierwotnej funkcji (została przejęta przez parafię prawosławną w Bończy), aktualnie stanowi filię parafii prawosławnej św. Jana Teologa w Chełmie.  Do rejestru zabytków cerkiew została wpisana w 1970. Obecnie można ją zwiedzać na zamówienie,  po umówieniu się z osobą posiadającą do niej klucze.



Dzwonnica została wybudowana w stylu typowym dla budowli rosyjskich z przełomu XIX i XX wieku. Po II wojnie w dzwonnicy na dolnej kondygnacji, urządzono sklep, a następnie poczekalnię PKS. 



A spod cerkwi takie majowe widoczki:)

Na skraju wsi spotkałam ładnego "Florka" czyli kapliczkę z figurą św. Floriana.



Kolejny punkt na trasie to Uchanie. Początkowo była to wieś królewska. Pod koniec XV wieku została ona nadana przez Kazimierza IV Jagiellończyka Pawłowi Jasieńskiemu. Wybudował on tam kościół i zamek oraz próbował w 1484 r. lokować tam miasto na prawie magdeburskim. Podczas okupacji niemieckiej na terenie wsi znajdował się obóz pracy przymusowej dla Żydów, obóz przesiedleńczy oraz getto, które funkcjonowało do 1942 roku. Wywieziono z niego do obozu zagłady w Sobiborze około 2 tys. osób. Wielu Polaków wysiedlono w roku 1943. W wyniku działalności okupanta liczba ludności wsi zmalała o połowę. Akcja wysiedleńcza w okolicy została opisana w licznych publikacjach, np. tutaj: Akcja Zamość 

Kościół renesansowy pw. Wniebowzięcia NMP w Uchaniach wzniesiony został ok. 1625 roku według projektu Jana Jaroszewicza i Jana Wolffa; to główny zabytek tej niewielkiej wsi, ale za to bardzo imponujący. Piękne wnętrze. Nie mogłam zbyt długo się przyglądać, choć wśliznęłam się od razu po zakończeniu mszy - przegonili mnie wychodzący w gromadce księża i zamknęli kościół:)





Naprzeciwko kościoła "nepomuk" czyli kapliczka św. Nepomucena.



 "Wysiedlonym i pomordowanym w obozach koncentracyjnych, ofiarom wysiedleń (...) w latach 1939-1956"

W centrum stare domy, ostatni najstarszy oznaczony jako zabytek, zapewne 100-letni.





Między Uchaniami i Jarosławcem wypatrzyłam po prawej stronie drogi stary cmentarz, nie ma go na mapach, więc dodałam go do google maps.







Nagrobki bardzo stare i nowsze, często pojawia się na nich to samo nazwisko, czasem pisane cyrylicą po ukraińsku, a czasem po polsku. Niezbadane są tajemnice ludzkich losów...

W Jarosławcu na skrzyżowaniu interesujący budynek z kolumnami, w którym mieści się wiejski dom kultury. Prawdopodobnie dawniej była tu karczma. W 1800 r. wieś została kupiona przez Stanisława Staszica, w szesnaście lat później przekazana Towarzystwu Rolniczemu Hrubieszowskiemu, którego był założycielem. Hrubieszowskie Towarzystwo Rolnicze było w tych czasach największym w Europie tego typu przedsięwzięciem. W pierwszej połowie XIX stulecia swe lata dziecięce spędził tu Karol Baliński, poeta i działacz niepodległościowy, używający nawet pseudonimu Karol z Jarosławca.



Z tego Staszica, nawiasem mówiąc, to był niezły koleś:) Zamoyski, który był jego pracodawcą przez pewien czas, pisał o Staszicu jako nauczycielu dzieci: „Wkrótce ujawnił się jego charakter twardy, ostry, porywczy i popędliwy, który był dla nas wielką udręką.”, oraz: „Ksiądz Staszic nie umiał uczyć bez lżenia i bicia. Był ordynarny, gwałtowny, a także niezwykle porywczy”. :)
Źródło: https://zyciorysy.info/stanislaw-staszic/ | Zyciorysy.info

Po wyjeździe z Jarosławca znów natknęłam się na stary cmentarzyk, w Dziekanowie.  Cmentarz został założony w I poł. XIX w. na potrzeby miejscowej ludności unickiej, potem przemianowany na prawosławny. Był użytkowany przez miejscową ludność prawosławną do końca II wojny światowej i wysiedlenia prawosławnych Ukraińców, następnie przez kilkadziesiąt lat był porzucony. Na cmentarzu znajduje się kaplica grobowa rodziny Grotthusów, wzniesiona w 1851. Jest to budowla ceglana, prostokątna, otynkowana, z pięcioma tablicami epitafijnymi wmurowanymi w ścianę obiektu. Kryta jest dachem dwuspadowym z cebulastą kopułką. Kaplica była w latach 1990–1996 remontowana. Od 1972 posiada status zabytku.
Poza kaplicą na cmentarzu znajduje się 38 żeliwnych i kamiennych pomników nagrobnych sprzed 1945, z czego dziesięć zniszczonych.






Jest to grobowiec Józefa Grotthusa, pierwszego prezesa Towarzystwa Rolniczego Hrubieszowskiego, oraz jego małżonki, Tekli Grotthus z Jaszowskich, Aleksandry Grotthus oraz Krzysztofa Grotthusa i Barona Onufrego Grotthusa.
Towarzystwo Rolnicze Hrubieszowskie, inaczej Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach, to fundacja o charakterze spółdzielczym założona w 1816 roku przez Stanisława Staszica na ziemiach powiatu hrubieszowskiego. W 1822 akt Towarzystwa podpisał car Aleksander I Romanow, a rząd rosyjski zatwierdził ponownie w roku 1882. Od początku istnienia fundacji, aż do 1885 r. stanowiska prezesów piastowała dziedzicznie rodzina Grotthusów (kolejno Józef, Krzysztof, Edward i Gustaw), jednak intrygi wewnątrz Rady Towarzystwa położyły temu kres, a na czele Towarzystwa postawiono komisarza rządowego.






 Z Dziekanowa ruszam do Moroczyna. Po drodze mijam fajną kapliczkę słusznych rozmiarów:)



To XVIII-wieczna kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Z ową kapliczką wiąże się tragiczna historia przytoczona przez prof. Wiktora Zina w książce pt. "Opowieści o polskich kapliczkach", cytuję: „W relacji ludzi z ubiegłego wieku przy budowli tej rosły kiedyś cztery potężne jawory. Wiosną 1863 roku Kozacy stacjonujący wówczas w Hrubieszowie przywieźli wozem czterech związanych ze sobą młodych ludzi. Powieszono ich właśnie tutaj, przy kapliczce, chociaż kilometr dalej na wzgórzu dziekanowskim, zwanym dziś Szubymycia, czyli szubienica, wieszano innych „buntowników”, jak Rosjanie nazywali powstańców. Kilka dni wisieli nieszczęśliwcy ku przestrodze wszystkich nieposłusznych. Pogrzebano ich na dziekanowskim cmentarzu. Świętość miejsca została jakby wzbogacona nieznanym epizodem. I to trwało dalej. Podczas ostatniej okupacji dwóch pijanych żandarmów przywiozło właśnie tu zabiedzonego Żyda. (...). Ustawili Żyda pod kapliczką i zastrzelili jednym strzałem z karabinu. Ani ofiara ani oprawcy nie wyrzekli przy tym ani słowa. (...) Zabitego pozostawiono u stóp wybrzuszonej części słupa. Istniała jakaś siła emanująca z tego miejsca, skoro zbrodni dokonano właśnie tutaj.”

Do Moroczyna przywiodła mnie chęć zobaczenia innego zabytku, a mianowicie ruin zespołu dworskiego, do którego prowadzi jesionowa aleja. XIX-wieczny dwór w Moroczynie został wybudowany przez Chrzanowskich. Na przełomie XIX i XX wieku obiekt został przebudowany, a wówczas właścicielem Moroczyna był Edward Chrzanowski. Jego wielką pasją były książki. Posiadał bibliotekę zawierającą 6 000 woluminów. W okresie międzywojennym, w majątku Chrzanowskich bardzo często przebywał Włodzimierz Puchalski, pionier filmu dokumentalno-przyrodniczego. Prowadził tutaj m.in. obserwacje przyrodnicze. Dwór odwiedzali także: generał Tadeusz „Bór” Komorowski, poeta i prozaik - Bolesław Leśmian, generał Bolesław Wieniawa–Długoszowski, a także generał Stanisław Grzmot–Skotnicki. Po II wojnie światowej użytkownikiem zespołu dworskiego stał się miejscowy POM, a potem była tu szkoła. Obecnie zdewastowany budynek, obok którego stoi jeszcze ruina XIX-wiecznego spichrza, jest własnością prywatną. Dwór otaczają 200-letnie drzewa, wśród których jest mały ukraiński cmentarzyk, ale to wszystko jest  za wysokim ogrodzeniem, bez dostępu.







Aby zobaczyć ruiny z tej perspektywy, musiałam się przedrzeć przez dzikie chaszcze i pokrzywy w towarzystwie tysięcy wściekłych muszek i morderczych komarów. Moje poświęcenie okupiłam licznymi bąblami po ugryzieniach, pewnie mam ich jeszcze ze trzydzieści, mimo, że od wizyty w tym miejscu minął już tydzień:) Tak więc ostrzegam potencjalnych naśladowców - lepiej załóżcie kombinezon kosmiczny:)
Iloną Winogrodzka napisała o historii dworu książkę "Wtopieni w historię dworu w Moroczynie" 

Kolejnym etapem mojej wycieczki był gród Wołyń nad Huczwą. Ostrzegam, końcowy etap to parę kilometrów polną drogą.  Warto mieć rower i nie męczyć auta. Huczwa niestety trochę wyschła, nie ma rozlewisk, a w korycie woda do połowy, ale gród  czerwieński  stoi , jak stał przed wiekami:).




Na grodzisko, dawny gród Wołyń - najważniejszy obok Czerwienia wśród Grodów Czerwieńskich, prowadzą wysokie schody. Na ich końcu spod stóp czmychnął mi długi na około metr wąż, chcę wierzyć, że to był zaskroniec:)

Wały dawnej drewniano-ziemnej warowni, zniszczone 800 lat temu przez Mongołów, wyglądają wciąż niezwykle imponująco. Wznoszą się na około 20 m ponad poziom wody w Huczwi. Niemalże pionową stromizną opadają od strony zachodniej do dawnej fosy, która oddzielała gród od położonego na wysoczyźnie podgrodzia. To jedne z najlepiej zachowanych ruin wczesnośredniowiecznego grodu, jakie można zobaczyć na ziemiach Polski.
Grody Czerwieńskie miały strategiczne położenie na lądowym transkontynentalnym szlaku handlowym z Europy zachodniej na Bliski Wschód, który wiódł z hiszpańskiej Andaluzji poprzez Francję, Niemcy, czeską Pragę, Bramę Morawską, Kraków i Bramę Przemyską do Morza Czarnego i Kijowa oraz dalej na Bliski i Daleki Wschód. Tę drogę handlową wyznaczyli i wykorzystywali od połowy X wieku kupcy żydowscy – radanici. A dlaczego czerwieńskie ? Nazwa prawdopodobnie związana jest z handlem owadem czerwcem, który stanowił ważny towar eksportowy, jako główny barwnik koloru czerwonego wykorzystywany w produkcji tkanin:)




 Ze szczytu piękne widoki na polskie i ukraińskie łąki. Do granicy stąd 600 m.



Jeszcze zajrzę do Husynnego na rozlewiska Bugu, także nieco wyschnięte, więc niezbyt rozległe, ale pełne ptactwa, łabędzi, czajek i czapli.







Udaję się w dalszą drogę wzdłuż granicy (która jest w odległości 500 m) do miejscowości Strzyżów. Mijam uzbrojony po zęby patrol wojskowy, robi wrażenie samym wyglądem, ale nie zatrzymują mnie (no, coś takiego:)!) W Strzyżowie chcę zobaczyć dawny pałac Lubomirskich. Na miejscu przyjemne zaskoczenie - jest pięknie odnowiony, zadbany. Niestety, obiekt prywatny należący prawdopodobnie do spółki cukrowniczej z zamkniętą bramą. Późnobarokowy pałac wzniesiony został w latach 1762-86, za czasów księstwa Ludwiki Honoraty i Stanisława Lubomirskich. Po pożarze został przebudowany przez Ożarowskich w 1836 r. uzyskując pewne elementy klasyczne. Kolejnej przebudowy dokonał po 1875 r. Ludwik Skarżyński. Budynek remontowano na początku XX w. i w 1964 r.  Pałac jest położony na skarpie stromo opadającej ku nadbużańskim łąkom. Po obu stronach pałacu stoją oryginalne, ośmioboczne pawilony z II poł. XVIII w., kryte kopulastymi dachami.




Za bramą, po drugiej stronie ulicy przyjemny staw.


A tuż za murem otaczającym pałac - granica Państwa.


W niedalekiej odległości znajduje się cukrownia. Inicjatorem zbudowania cukrowni w Strzyżowie był Edward Chrzanowski. Powstała ona w 1899 r. Pierwsza kampania odbyła się w 1901 r.  W 1916 r. cofające się wojska rosyjskie po częściowym zrabowaniu magazynu cukru spaliły cukrownię. Uruchomiono ją ponownie dopiero jesienią 1922 r. Działała prawie sto lat, potem kupił ją niemiecki koncern cukrowy i zamknął. Nadal jednak budynki naszpikowane są kamerami i tablicami ostrzegawczymi, więc nie szalałam aparatem, wszak to granica, a może zamiast cukru produkują tam teraz inny proszek?:)



Z jakiegoś powodu wrony polubiły to miejsce, bo jest ich tu setki. A wrzask taki, że człowiek własnych myśli nie słyszy:)



Strzyżów ma swojego bohatera. Jest nim urodzony tutaj Mieczysław Bekker, polski inżynier i naukowiec, uczestnik kampanii wrześniowej, ale najbardziej zasłynął z tego, że jest twórcą pojazdu Lunar Roving Vehicle zdolnego do poruszania się po Księżycu, wykorzystanego trzykrotnie w ramach programu kosmicznego Apollo.

Zbliżał się wieczór. W drodze powrotnej zatrzymałam się na skraju wsi Stefankowice przy ukraińskim cmentarzyku, mocno zarośniętym, jakieś chrząszcze przy okazji mnie napadły, ale dałam radę:) Cmentarz został prawdopodobnie urządzony po likwidacji unickiej diecezji chełmskiej w 1875, gdy miejscowi unici, pod przymusem przeszli na prawosławie. Cmentarz był użytkowany przez miejscową ludność prawosławną do końca II wojny światowej. W kolejnych latach został porzucony i popadł w ruinę.
Najstarszy z nagrobków datowany jest na r. 1906 rok.  Na cmentarzu pochowani są prawosławny kapłan Mychajło Bokijewycz oraz matuszka Antonina Ulaszkewycz, którzy według napisu nagrobnego zostali w styczniu 1945 roku zamordowani.






Wracając do auta usilnie próbowałam zrobić zdjęcie kapliczki na drzewie, niestety brak światła i szarówka bardzo mi w tym przeszkadzały i  nie od razu zauważyłam, że prosto na mnie leci jakaś baba:)


Nawet nie wiem skąd wyleciała, ale wpadła mi w kadr i niechcący ją uwieczniłam na jednym ze zdjęć:) Baba zakapturzona, że ledwo oczy jej było widać, biegiem pognała do mojego auta spisywać numer rejestracyjny, gdyż wydałam jej się podejrzana fotografując coś w krzakach :) I zdaniem baby jeżdżę tu codziennie i robię zdjęcia jej domu. Hmmm...  Cmentarzyk był w krzakach, na polu... A ja tu jestem pierwszy raz w życiu...:) Ki czort ? Baba wrzasnęła, że ona sobie sprawdzi to moje auto i dowie się kim jestem:) No to powodzenia, kobito!:) 

W Stefankowicach był już raz inny dziwny człowiek, tyle, że płci męskiej, w 1997 roku 21-letni Mariusz S. przyznał się do popełnionych zbrodni i, ku zdziwieniu śledczych, oświadczył, że ma na sumieniu kilka ofiar. Opowiadał bez skrępowania i bez emocji o tym jak mordował, torturował i brutalnie gwałcił. Pierwszy raz zabił mając zaledwie 18 lat! Mówił o zabitych czterech kobietach, ale i o zwierzętach - kurach, krowach, kobyłach - które gwałcił i dusił. Przyznał, że duszenie i łamanie kości podnieca go najbardziej. I mówił to tak, jakby nie robił nic złego. Ot tak, po prostu się bawił. Wampir ze Stefankowic został skazany na dożywocie. Będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie najwcześniej w 2047 r.

No i tym optymistycznym akcentem zakończyłam moją wycieczkę i wróciłam do domu nakarmić koty:)