sobota, 27 maja 2023

Kolymbia - Rodos, Grecja, część I

W poszukiwaniu ciepła zaplanowałam podróż na Rodos w archipelagu Sporady. A taki kaprys, aby pojechać na inny kontynent:) Bo choć Rodos należy do Grecji, to geograficznie to już Azja.

Tymczasem naprawdę ciepło było w Polsce, a typowa majowa polska pogoda wraz ze mną udała się na Rodos:) Temperatura była jednak na tyle uprzejma, aby nie spadać poniżej 25 stopni, choć tubylcy mówili, że zimno jest, bo zazwyczaj bywa 38. Osobiście z temperatury byłam zadowolona, gdyż pozwoliła mi zrealizować takie trasy, na jakie przy upale powyżej 30 stopni raczej bym się nie odważyła.

Zaczęłam swoje wypady od Kolymbii. Miejscowość leży na wschodnim wybrzeżu, została  założona w latach 30-tych XX wieku podczas włoskiej okupacji, jako wiejska modelowa osada San Benedetto z plantacją pomarańczy. 


Obecną nazwę pochodzącą od słowa "pływanie" otrzymała w 1961 roku i mniej więcej od lat 80-tych zaczęła rozwijać się w kierunku turystyczno-wypoczynkowym. Miejscowa ludność liczy około 250 osób i zamieszkuje przeważnie obrzeża czyli właściwą Kolymbię, druga część nadmorska czyli Kolymbia Beach składa się z hoteli i restauracji. Podczas mojego pobytu zarówno w hotelach i lokalach, jak i na ulicach i plażach dominował język niemiecki, co wskazuje na gości z Niemiec i Szwajcarii. Od czasu do czasu można było usłyszeć także język francuski, angielski i czasem tylko polski.

Przez miejscowość, w poprzek, prowadzi Aleja Eukaliptusowa. Obecnie w remoncie:) Jej długość to 3,5 km.


Idąc ze "starej" Kolymbii ową aleją dochodzi się do wybrzeża Morza Śródziemnego.




Ten fragment skały to Kolymbia Rock, bowiem miejscowość otaczają góry wchodzące wprost do morza. A skoro jest góra, to trzeba ją zdobyć:)





Widok na Kolymbię.





To białe kwiecie, to dziki tymianek. Przecudnie pachnie, a wysuszony serwuje się do picia w postaci herbatki, która jest pyszna i zdrowa lub tradycyjnie, do potraw warzywnych i mięsnych.






Widok na drugą stroną góry czyli na  miejscowość Tsambika.





No i jestem na szczycie, w oddali półwysep Kolymbia, który jest moim kolejnym celem.


 
W oddali kolejny szczyt, jeszcze nie wiem, co tam jest, ale wkrótce się dowiem i także się tam udam:)




Schodzę na dół. Wycieczka, łącznie z podziwianiem widoków zajęła mi około 3 godzin.

Penetrowanie półwyspu zaczynam od prawosławnej kapliczki  pw. św. Mikołaja w Kolymbia Harbor. Szumna nazwa, a faktycznie to mały port na kilkanaście łodzi:)
Grecja jest jedynym krajem na świecie, w którym Kościół Prawosławny jest uznany konstytucyjnie za religię państwową. Członkowie kościoła stanowią oficjalnie 95% Greków, nieoficjalnie około 79%.


Kapliczka jest bardzo zadbana, dostępna praktycznie o każdej porze, wewnątrz można przysiąść, aby pooglądać kolorowe malowidła i posłuchać sączącej się z głośników muzyki cerkiewnej.




Hohlaki - często spotykane na wyspie podłogi ze starannie dobranych kamyczków.


Z kościółka udaję się ponad 2-godzinny spacer po wulkanicznym półwyspie, podziwiając piękne widoki na morze i Kolymbię.


















Podczas pobytu w Kolymbii odwiedziłam jeszcze inne kapliczki i kościołki prawosławne. Niżej kościół pw. Pantokratora. Jako Pantokrator Chrystus przedstawiany jest w pozycji stojącej lub siedzącej na tronie, z otwartym Pismem Świętym w lewej dłoni i uniesioną prawą dłonią w geście błogosławieństwa. Ułożenie palców nawiązuje do greckiego monogramu Chrystusa: IC XC. Połączone są dwa palce: kciuk z serdecznym. Dzięki temu palce wskazujący i zgięty środkowy przypominają litery IC. Skrzyżowane ukośnie kciuk i serdeczny w zestawie z małym palcem tworzą XC. 


 
Chrystus Pantokrator w pozycji stojącej tym razem, za wrotami.






Niektóre kapliczki "bezimienne", już nie pamiętam, czy stoją ukryte gdzieś przy London Str. czy przy Oslo str. Bo w Kolymbii jest siatka ulic o nazwach miast europejskich, Warszawskiej jednak nie zauważyłam:)





I kolejna ukryta gdzieś przy sadzie oliwkowym.







Są też kapliczki na terenie prywatnych posesji, czasem otwarte, czasem zamknięte.

W odległości około 6 km od Kolymbii znajduje się rezerwat Seven Springs. Siedem bulgoczących źródeł wytwarza wodę przez cały rok, czego kulminacją jest małe sztuczne jezioro. Obecnie z powodu suszy nie jest to specjalnie atrakcyjne miejsce. Przy rezerwacie jest restauracja i prawie wszyscy tam kończą pobyt:) 



 
Dalej strach iść:) Można ewentualnie opuścić się na linie i przejść dołem, podziemnym tunelem pełnym błota... ale miałam białe buty, to sobie darowałam:)



 
Wracając zorientowałam się, że za rzeką w Afantu jest fajny monastyr. Rzeka wygląda tak:


Taka trochę bez wody...sucha. Ale most jest! O, taki:


Bo kiedyś szła tędy z gór wielka fala i podmyła most, i się zawalił. I tak zostało. Bo po co komu most ? 500 m dalej jest kolejny na szosie. Nie szkodzi, że to droga szybkiego ruchu, bez chodników i przejść dla pieszych:) Tu nikt pieszo nie chodzi, chyba że uchodźca o ciemnej karnacji:). No i ja, skoro już tu  przyjechałam:) To drobiazg, że bez tego mostu do klasztoru jest 9 km, a przez ten zawalony byłoby ze 3 km. Poradziłam sobie, przeszłam kawałek pieszo drogą szybkiego ruchu (a inni to nawet przeskakiwali barierki i chodzili w poprzek do sklepu po piwo:), a potem skrótem przez sady oliwne. W jedną stronę 4 km.



Ten monastyr, do którego się wybierałam to Paramythia Monastery w Afandou. Nazwa wioski pochodzi od greckiego słowa afanto , które oznacza niewidzialny i nie bez powodu. Były czasy, kiedy wyspy Morza Śródziemnego były najeżdżane przez piratów. Mieszkańcy, aby uchronić się przed najeźdźcami, wybierały położenie swojej wioski na tyle blisko plaży, ale w miejscu niewidocznym z morza.

Klasztor Paramythia leży na wzgórzach za wioską, jest to to nowoczesna konstrukcja ukończona w 1994 roku i oficjalnie poświęcona przez archimandrytę Serafina Parcharidesa. Termin "archimandryta" wywodzi się od greckiego słowa archi oznaczającego najwyższy i mandra oznaczającego klasztor i jest używany w odniesieniu do przełożonego opata, którego biskup mianuje starszym zwierzchnikiem ważnego klasztoru. Tytuł był używany od IV/V wieku i tradycyjnie wymaga od archimandryty zachowania celibatu.



Klasztor jest poświęcony Matce Bożej z Paramythii. Ikona Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem Jezus, uznawana jest za cudowną, choć obecnie to już tylko kopia obrazu. 


Wiąże się z nią legenda. Otóż w IV wieku syn cesarza rzymskiego Teodozjusza Wielkiego wypadł ze statku na morzu. Na szczęście dla niego został cudownie uratowany przez Theotokos (tytuł Marii, matki Jezusa, używany przez wschodnie chrześcijaństwo) i bez szwanku przeniesiony na brzeg, gdzie później znaleziono go śpiącego w krzakach. W podzięce za cudowne wydarzenie cesarz ufundował klasztor i nazwał go Vatopedi, co dosłownie tłumaczy się jako krzak dziecka. Można przypuszczać, że ikona powstała w tym samym czasie, choć niektóre żródła twierdzą, że pochodzi ona z XIV wieku. Gdyby tak było, wykluczyłoby to kolejny cud, który przypisywano ikonie, gdy przedstawiona święta postać ostrzegła opata przed zbliżającym się atakiem piratów w 807 r. Ostrzeżenie zostało posłuchane i klasztor został obroniony. 


 
Kto się na wizytę godnie nie wystroi, ten musi założyć taką zapaskę, nawet (a może szczególnie) wtedy, gdy jest facetem w krótkich spodniach:)






W klasztorze żyje ośmioosobowe bractwo na czele z archimandrytą Anthimosem Palioglou,  godnie kontynuującym dzieło założyciela świętego klasztoru archimandryty Serafina, który zrezygnował ze stanowiska ze względu na podeszły wiek.

Kolejnym etapem mojej trasy będzie Tsambika. cdn