niedziela, 28 września 2025

Kusadasi - Turcja

Jakoś niespecjalnie pociągają mnie wycieczki na inne kontynenty (z jednym wyjątkiem: marzę o odwiedzeniu azjatyckiej Mongolii:), więc mimo, że w Turcji był już "każdy", to ja dopiero teraz tam dotarłam turystycznie. I to zaledwie na wybrzeże Morza Egejskiego, tak więc ktoś mi może zarzucić, że prawdziwej Turcji to ja nie widziałam i na pewno to racja, niemniej do dalszego poznawania jakoś się nie palę. Wystarczyła mi namiastka Turcji, jaką zobaczyłam, zaspokoiłam pierwszą ciekawość. Może jeszcze kiedyś pojadę, ale w inne miejsce, zobaczyć coś innego. Moje doświadczenie z tego wyjazdu jest takie, że Polacy jeżdżą do Turcji leżeć na plaży, kąpać się - najlepiej w basenie - i robić zakupy, czyli po to wszystko, czego ja nie robię, bo nie lubię:)

Turcja to geograficzny środek świata, a konkretniej środek wszystkich lądów na Ziemi.  Po raz pierwszy wyznaczono go w 1864 r. Prawie sto lat później, w 1973 r. amerykański fizyk Andrew Woods użył cyfrowej mapy świata i obliczył współrzędne centrum wszystkich lądów: 39°00′N 34°00′E. Dokładnie w tym miejscu znajduje się turecka wioska Seyfe w regionie Kirsehir. Obliczenia zostały potwierdzone w 2003 r. przy użyciu danych satelitarnych. Ja swój pobyt w środku świata rozpoczęłam w Kusadasi. Kusadasi ma bogatą historię sięgającą czasów starożytnych. Pierwotnie znane jako Neopolis, było ważnym ośrodkiem handlu i rzemiosła w okresie hellenistycznym i rzymskim. Później stało się ważnym portem Imperium Osmańskiego, a w XX wieku popularnym miejscem turystycznym. Historia miasta została ukształtowana przez jego strategiczne położenie na wybrzeżu Morza Egejskiego, które przez wieki czyniło z niego centrum życia kulturalnego i gospodarczego.

Zanim dotarłam do miasta, przemierzyłam 90 km autobusem z lotniska, dziwiąc się niepomiernie. Wiem, że to pora roku mogła wpłynąć na mój osąd, ale tereny za oknem wydały mi się szare, smutne i zaśmiecone, rozkopane pobocza i rozkopane całe wzgórza bez jednego drzewa - istne "patelnie" pozbawione roślinności, na których prowadzone są budowy jednakowych bloków (hoteli ?) w równym rządku. Bardzo przygnębiający widok. Zdjęcie przez autokarową szybę, więc jest jakie jest...

I tak kilometrami... Po drodze, w pewnym momencie, autokar zjechał w polną nieutwardzoną drogę. Po jakichś 400-500 m dojechaliśmy do wypasionego resortu turystycznego położonego na pustkowiu. Piękny hotelowy wieżowiec z kompleksem basenów. Tylko drogi dojazdowej brak:) Wszyscy wysiedli, zostałam sama w autokarze, nie powiem, trochę mnie to zszokowało. Autokar znów polną drogą wydostał się na szosę, tam czekała taksówka. Pan kierowca stwierdził, że nie opłaca mu się jechać dla mnie samej autokarem, więc na swój koszt zamówił mi taksówkę, która zawiezie mnie do mojego hotelu. Do miasta było jeszcze jakieś 30 km. No nie powiem, stres był:) Ale dojechaliśmy bez przygód ...



Okolica wybranego przeze mnie hotelu okazała się bardzo przyjemna, a widok z hotelowego okna imponujący. Baseny też były - na dachu hotelu:)



W miasteczku na stałe mieszka około 70 000 osób, drugie tyle przyjeżdża turystycznie na krócej lub na dłużej, czasem tylko na kilkunastogodzinny pobyt, ponieważ do portu przypływają ogromne wycieczkowce i promy z Grecji, z których rano schodzą na ląd tysiące turystów, aby po południu lub wieczorem popłynąć dalej. W ogóle Kusadasi to czwarty pod  względem ilości obsługiwanych pasażerów port Turcji.








 
Codziennie wieczorem przesiadywałam na nabrzeżu obserwując odpływające kolosy lub kutry szykujące się na nocny połów. Kto lubi, mógł sobie zakupić na ulicznych stoiskach omułki z cytryną i masłem, w ulicznym barze kieliszek wina i degustować na świeżym powietrzu. Ja poprzestawałam na frappe i lodach:)







 Kolacje jadałam z takim widokiem...
... a śniadania z takim:)


Skład śniadania wybrany przeze mnie, bo był w typie szwedzki stół, a produktów wystarczająco dużo, aby codziennie jeść co innego. Mnie jednak białe sery bardzo smakowały, a za  żółtym melonem wprost przepadam, więc jadłam bez ograniczeń:)
Po śniadaniu obowiązkowa krótka wizyta w markecie po litrowy ayran. Ayran to mleczny sfermentowany napój wymyślony przez tureckie ludy koczownicze, potrafi ugasić pragnienie, jednocześnie poprawiając pracę układu pokarmowego. Piłam go często zamiast wody. W składzie znajdują się wyłącznie substancje biologicznie czynne należące do kategorii bakterii mlekowych, dzięki czemu ayran ma „żywy” skład, co pozytywnie wpływa na funkcjonowanie narządów wewnętrznych oraz dodatkowo dobrze nawodnia organizm . Zimny, prosto ze sklepowej lodówki smakuje wyśmienicie. Jest tani, litrowa butelka (w Turcji używa się butelek z tworzywa, ale także szklanych) kosztuje 50-70 lirów czyli około 4,40 - 6 pln. W kawiarniach można dostać na śniadanie bułeczkę i szklankę ayranu za 100 lirów, czyli za około 9,80pln.

W planie pobytu miałam zwiedzanie, nie wszystko zrealizowałam, ale o tym później. Na pierwszy rzut oczywiście Kusadasi. Właściwie to wystarczyłby jeden dzień, gdyby nie to, że zaparłam się na to Wzgórze Ataturka.

 
Widać je zewsząd, ale jak tam wejść ? W miasteczku żadnych tablic informacyjnych nie ma, bo i po co ? I tak wszyscy idą na bazar, nikt - prawie nikt - tu niczego nie zwiedza. Żadnych wskazówek, oznaczenia tras, nawet kierunku. Pan na bazarze powiedział, że trzeba iść w górę, to pewnie jakoś się dojdzie, ale on nigdy tam nie był:) Szukałam tej drogi ze trzy godziny, włażąc w różne zakątki i slamsy, czasem czułam się nieswojo... Okazywało się bowiem, że nagle uliczka kończy się na czyimś podwórku albo na jej końcu jest rozkopany teren pod jakąś budowę, albo została przegrodzona w połowie siatką, bo za nią mieszkańcy aspirują do tych "lepszych" i ze slamsami nie chcą mieć nic wspólnego... A jakie to uliczki, to widać niżej... Owszem, czasem nie można im odmówić malowniczości, ale co innego patrzeć na zdjęciach, a co innego tam mieszkać...















 
Na tym stosie rupieci ten bezdomny mieszka chyba na stałe, widywałam go tu często o różnych porach dnia.

 
W tle olbrzymie statki w porcie.













Tego dnia  nie dotarłam na Wzgórze Ataturka, zeszłam na dół i obejrzałam inne miejsca i zabytki.
W pobliżu mojego hotelu jest jeden z wielu meczetów w mieście, wezwanie do modlitwy było doskonale słychać każdego dnia, pierwsze o wschodzie słońca:) Poszłam zobaczyć, czy to nagranie czy na żywo. Okazuje się, że na żywo. Wzywając wiernych, muezin zwraca się kolejno na wszystkie strony świata i wykrzykuje, a właściwie wyśpiewuje azan pięć razy dziennie.


Modlitwy, do których wzywa muezin,  mają swoje nazwy:
Fajr – modlitwa poranna,  przed wschodem słońca.
Dhuhr – modlitwa południowa, 
Asr – modlitwa popołudniowa, 
Maghrib – modlitwa wieczorna, odtwarzana tuż po zachodzie słońca.
Isha – modlitwa nocna, odtwarzana po zmierzchu.

Niżej: Kaleiçi Camii -  XVII-wieczny Meczet Öküza Mehmeda Paszy, ukończony i otwarty dla wiernych w 1617, rok przed śmiercią Wielkiego Wezyra. Przeszedł gruntowny remont w 1830 roku. 


Przed meczetem wiecznie przesiadują mężczyźni, rozmawiają, popijają coś, przyglądają się kobietom, mają czas...




Wnętrze meczetu zdobią tradycyjne kaligraficzne inskrypcje i geometryczne wzory. Aby wejść, musiałam pamiętać, aby wcześniej ubrać się w spódnicę zakrywającą kolana i zabrać ze sobą chustę na głowę. Buty tradycyjnie zdejmuje się i zostawia w specjalnych szafkach albo przed progiem.







Cmentarz muzułmański jest około kilometra dalej, jest ich chyba więcej w miasteczku.




Przynajmniej trzy z meczetów są na terenie bazaru. Bazar to dla mnie mało przyjemne miejsce:) Oczywiście byłam i kupiłam pamiątki oraz podrabianą odzież (tak, przyznaję się!:), więc dlaczego mało przyjemne ? Otóż sprzedawcy są tak nachalni, że przekraczają granice. Nie da się podejść bliżej niż na półtora metra, aby nie być zaczepianym, namawianym... Nie ma mowy o obejrzeniu towaru czy wystawy, bo prawie wchodzą na głowę, proponują towar, którego się nie chce i w końcu człowiek wnerwiony odchodzi. Skutek odwrotny:) Ceny są specjalnie zawyżane, żeby się targować, a kto się nie targuje to jeleń. Żeby nie być jeleniem, bo nie potrafię i nie chciałam się targować, robiłam te nieliczne zakupy w oficjalnych sieciowych sklepach po normalnych cenach. Ale te zaczepki to było dla mnie coś okropnego, choć po trzech dniach przestalam już reagować i udawałam, że nie słyszę, dopóki ktoś ze sprzedawców nie łapał za rękę.
Trzeba jednak przyznać, że towarów jest tu mnóstwo i chyba jest wszystko, czego człowiek może potrzebować. Wiele towarów jest wysokiej jakości.










Te wyżej to owoce prawdziwe, ale te niżej już nie - to ciastka:)


... pyszne, przeraźliwie słodkie, do zjedzenia na miejscu lub na wynos.



Przy wejściu na bazar zwraca uwagę  Karawanseraj - historyczny „hotel” dla karawan podróżujących jedwabnym szlakiem. Ten osmański zabytek z XVII wieku zbudowany został za panowania Ökuza Mehmeta Paszy. Obecnie pełni funkcję centrum kulturalnego, gdzie odbywają się koncerty, wystawy i inne wydarzenia artystyczne.

 
Trzy w jednym, trzy symbole Kusadasi: muzyk, gołąb i kot.



Naprzeciwko karawanseraju wabi specyficznym zapachem targ rybny:)  W Kusadasi kochają pomniki, więc zanim wejdzie się do hali warto zerknąć na postać rybaka i kota.




 
 
Kotek też dostał świeżutką rybkę:)

A skoro mowa o rzeźbach i pomnikach, to jest ich wiele, dominują te o tematyce muzycznej - nie wiadomo dlaczego, ot tak sobie włodarze miasta wymyślili, bez żadnego nawiązania.





 
To oczywiście prawdziwy biały marmur.





Pomnik El Heykeli w Kusadasi, zwany także „Pomnikiem Rąk”, wysokość 10  metrów.



Mały, zagospodarowany park z eksponatami znalezionymi podczas wykopalisk, z ławkami do siedzenia i wielkimi gołębnikami.



Jeden z symboli miasta: gołąb. Bo Kusa dasi znaczy wyspa gołębi i zaraz pójdę ją zobaczyć.


Malownicza Wyspa Gołębia obecnie połączona jest z lądem groblą, na wyspie wznosi się bizantyjska forteca zbudowana w XVI wieku przez osmańskiego admirała Barbarossa Hayrettina Paszę w celu ochrony portu przed piratami. Obecnie można spacerować po murach obronnych, podziwiając panoramę miasta i zatoki, za cenę 10 Euro. Wychodzący turyści twierdzili, że nie warto, więc tylko obeszłam twierdzę od zewnątrz.



 
Przy okazji, za 1/5 ceny biletu do twierdzy zakupiłam bilet na statek wycieczkowy (4 euro za ponad godzinny rejs!). Godzina płynięcia wzdłuż miasteczka, tam i z powrotem, to akurat tyle, żeby się nacieszyć rejsem, ale nim nie znudzić:)







Wciąż jednak w głowie było mi to Wzgórze Ataturka. Wieczorem w hotelu, gdzie mogłam skorzystać z wifi, znalazłam w internetach, że można dojechać taksówką za 10 euro, google wytyczyło mi trasę i okazało się, że to zaledwie 3 km, więc po co mi taksówka. Następnego dnia poszłam tą trasą pieszo. Po drodze za Wyspą Gołębią zauważyłam jeszcze jeden malowniczy półwysep.






Niestety, półwysep okazał się prywatny i pilnowały go dwa ogromne psy. 

Idąc dalej weszłam w osiedle mieszkaniowe, potem brzegiem jakiejś budowy, kierując się na kępę drzew i tak wreszcie trafiłam na Wzgórze Ataturka. Naprawdę nazywał się Mustafa Kemal Pasza. Urodził się w 1881 roku w Salonikach. Jego matka zajmowała się domem, ojciec był oficerem milicji i przedsiębiorcą. Kemal był człowiekiem wykształconym, ukończył studia w Osmańskiej Akademii Wojskowej w Stambule oraz w Osmańskim College’u Wojskowym. W roku 1908 wybuchła w Turcji rewolucja młodoturecka. Jej celem była modernizacja zacofanego państwa. Mustafa Kemal stanął po stronie rewolucji, lecz był bardzo krytyczny wobec władz Komitetu rewolucyjnego. Brał udział w I wojnie światowej, w roku 1916 uzyskał stopień generała i tytuł Paszy. Po I wojnie  wyruszył w podróż po Europie z następcą tronu, przyszłym sułtanem Mehmedem VI. Rok później, kiedy Mehmed został sułtanem, objął Kemala protekcją i Kemal Pasza rozpoczął pracę w Ministerstwie Wojny. 10 sierpnia 1920 roku wielki wezyr Damad Ferid Pasza podpisał traktat w Sèvres, godząc się na rozbiór Imperium Osmańskiego. Kemal Pasza rozpoczął wojnę o „być albo nie być” Turcji. 29 października 1923 roku Mustafa Kemal Pasza ogłosił utworzenie Republiki Turcji. Stolica została przeniesiona ze Stambułu do Ankary. Wkrótce Kemal Pasza został wybrany prezydentem.
Turcy kochają Kemala Paszę. Jego przydomek Ataturk znaczy "ojciec Turków". Przed objęciem władzy przez Kemala Paszę Turcy nie mieli nazwisk. Pasza nakazał utworzenie nazwisk rodowych i jako pierwszy przyjął to nazwisko Ataturk. Jest niepowtarzalne, w Turcji nikt nie może go nosić.
Od 1925 roku europejskie stroje stały się obowiązkowe dla wszystkich urzędników, nie mogli nosi tradycyjnych czapek tureckich, a za nieprzestrzeganie tego groziła kara śmierci - 660 mężczyzn stracono. Kemal był także przeciwny zasłanianiu twarzy przez muzułmanki. Nakazał przetłumaczenie Koranu na język turecki, wprowadził kalendarz gregoriański, alfabet łaciński, wprowadzono zakaz wielożeństwa. Niedzielę ustanowiono świeckim dniem wolnym od pracy zamiast piątku, dotychczasowego dnia modlitwy. Wprowadzono obowiązkowe nauczanie kobiet, 5 grudnia 1934 roku Turcja w pełni zrównała kobiety i mężczyzn w prawach politycznych (dla przykładu - Szwajcaria zrobiła to dopiero w 1971 i 1990 roku), Kemal Pasza to pierwszy przywódca w świecie islamu, który dokonał oddzielenia prawa islamskiego od świeckiego. Zniesiono kalifat i rozwiązano Ministerstwo Religii. Oficjalnie zabroniono też działalności derwiszom.
Atatürk był władcą absolutnym i bezkompromisowym, ostro rozprawiającym się z opozycją. Stworzył nowoczesne państwo oparte na prawie świeckim i wprowadził Turcję do Europy. Mówi się, że zastał Turcję upodloną i islamską, a zostawił dumną i laicką. Oczywiście miał wielu przeciwników, czego dowodem był zamach na prezydenta, na szczęście dla Turcji nieudany. Islamiści doprowadzili także do kilku powstań, przez co niektóre plemiona, np. Kurdowie ponieśli ogromne straty z ręki wojska podległego Kemalowi Paszy. 
Mustafa Kemal Atatürk zmarł 10 listopada 1938 r. w Pałacu Dolmabahce w Stambule o godz. 9:05. Na znak żałoby w pałacu zatrzymano wszystkie zegary, a oficjalne uroczystości pogrzebowe trwały aż trzy dni. Każda turecka miejscowość ma pomnik Ataturka, plac lub ulicę jego imienia.








 
Ojciec Turcji ma stąd piękny widok na okolicę, napatrzyłam się i ja, a następnie zeszłam na dół, ale po przeciwnej stronie, aby udać się na plażę:) 



Na plaży wytrzymałam dwie godziny, bo plażowanie jest bardzo nudne. Plaża nazywa się Ladies Beach - nazwa pochodzi z czasów, gdy kobiety i mężczyźni kąpali się oddzielnie, Ladies Beach jest obecnie najpopularniejszą plażą w Kusadasi, dostępną dla wszystkich. Niektóre Turczynki nadal kąpią się ubrane od palców u stóp po ostatni włos na głowie, nie przeszkadza im nawet to, że temperatura sięga 30 stopni. I tak samo ubrane siedzą na plaży. Tradycja trzyma się mocno. 








Jednego dnia na promenadzie w  centrum odbyła się manifestacja solidarności z Palestyną. Nie wiem, do czego nawoływano, więc tylko z boku w towarzystwie kota popatrzyłam i posłuchałam towarzyszącej przemówieniom muzyki.









Kusadasi to fajne turystyczne miasteczko, choć spektakularnych zabytków nie posiada. Na pewno zadowoli tych, którzy lubią plażowanie, kąpiele, zakupy i przesiadywanie w knajpach, których jest tu mnóstwo. Nawet ja poszłam jednego wieczoru, ale tylko dlatego, że występował współczesny turecki zespół, bazujący na muzyce tradycyjnej. Fajne to było, ale przesiadywanie w lokalach to nie moja bajka. Poza tym, niestety - nie smakowała mi tradycyjna turecka kuchnia. Czy ktoś kiedyś słyszał, że ja czegoś nie lubię jeść ? Nie ? To teraz będzie ten pierwszy raz, bo raczej smakuje mi wszystko i wszędzie.
Zupy tureckie jeszcze jako tako, iskender kebab może być, choć zwykły "polski" doner kebab też potrafi być dobry. W ogóle nie smakowały mi dolma i dania mięsne z baraniny. Rzuciłam się na bakłażany i dania z fasoli, ale były przyprawiane czymś tak kwaśnym, że gębę wykręcało:) Przepyszne były borki (burki) i pide - płaski owalny chleb. Spróbowałam też kokorec, bo co chwilę były budki oferujące to danie - fuj, paskudztwo:)  Kupiłam też raz od ulicznego sprzedawcy obwarzanek simit, wyglądał fajnie, posypany sezamem, ale smakował średnio. Słynny cay (czaj) czyli herbata to napój bardzo mocny, podawali nam w hotelu do posiłków, raz spróbowałam i zalała mnie taka gorycz, że potem rozcieńczałam wodą - 1 część tej herbaty i 3 części wody. Nie wiem, co sobie Turcy o tym pomyśleli, ale picie herbaty ma  być przyjemnością, a nie męką:) Pyszne były ciasta oraz lokumi, które bardzo lubię. Pyszne białe sery i owoce. Mimo tych narzekań, głodna nie chodziłam - w hotelu jedzenie było także europejskie, dużo i smacznie.


Tydzień w Kusadasi wynudziłby mnie, więc na kolejne dni wyszukałam sobie inne rozrywki, ale o tym następnym razem...


Rzeźba kota w prywatnym ogródku


Bezpańskie psy - ich bezpańskość jest zalegalizowana, mają w uszach zielone kolczyki z zakodowaną informacją o szczepieniach i kastracji. Są  przyjazne, choć gabarytowo duże. Nie widziałam małych bezpańskich piesków. Ludzie chętnie je dokarmiają, więc wyglądają dobrze i zdrowo.



Rzeźba dziecka z wiaderkiem na karmę - miejsce dokarmiania kotów. Takich miejscówek jest dużo, na własne oczy widziałam, że ludzie przy skuterach, w samochodach, w torebkach mają woreczki z karmą i na widok kota wyciągają je i karmią zwierzaka albo wysypują karmę w ustalonych miejscach. Koty kręcą się przy sklepach i restauracjach i tam też dostają jedzenie. Nie widziałam, aby ktoś je przeganiał. Ich ilość jest kontrolowana, są kastrowane i szczepione - tak zabezpieczony kot ma lekko nacięte uszko.