czwartek, 7 sierpnia 2025

Bolestraszyce - Fort XIII San Rideau i prom w Wyszatycach

Fort XIII San Rideau w Bolestraszycach to dzieło pancerne klasy „Einheitsfort” projektu Moritza von Brunnera, marszałka polnego porucznika cesarskiej i królewskiej Armii monarchii austro-węgierskiej. Fort powstał w latach 1892-1896, w koszarach mieściły się m.in. pomieszczenia mieszkalne, kuchnie, magazyny amunicji, żywnościowe, izby opatrunkowe i schron centralny. Uzbrojony był w 3 haubice, 3 moździerze, tradytory strzeleckie z armatami. Głównym zadaniem fortu było osłanianie linii rzeki San od strony wschodniej oraz osłona dróg komunikacyjnych łączących Przemyśl z Krakowem. Podczas II oblężenia twierdzy Przemyśl, fort został wysadzony 22 marca 1915, w dniu poddania twierdzy. Uległ kolejnym zniszczeniom podczas III oblężenia w maju 1915 roku i po kolejnych rozbiórkach w latach 1923-1925. Dalsze niszczenie fortu zostało powstrzymane dopiero w roku 1968, po uznaniu fortów Twierdzy Przemyśl za chroniony prawem zabytek architektury. 





Z fortem XIII związana jest legenda, o której słyszałam jako dziecko, pamiętam jakie wywoływała we mnie wrażenia, potem kompletnie zapomniałam. Wizyta w forcie wydobyła tę historię z zakamarków mojej pamięci:) Według legendy podczas prac rozbiórkowych w 1923 roku odnaleziono w zasypanej części fortu żywego jeńca rosyjskiego, któremu udało się przeżyć osiem lat w podziemiach korzystając z zasobów wojskowych magazynów. Jeden z robotników, po sforsowaniu przez ekipę stalowych drzwi opowiadał, że w pomieszczeniu za drzwiami stała mara, upiorna postać, niemal nagi kościotrup z masą splątanych siwych włosów, który na hałas reagował zatykaniem uszu i wydawał z siebie chrapliwe dźwięki. Przerażeni robotnicy natychmiast wezwali służby i powiadomili przełożonych. Odnaleziony w podziemiach człowiek został przewieziony do miejskiego szpitala, gdzie kilka godzin później zmarł.  Śledztwo wykazało, że dostęp do pomieszczeń był możliwy tylko przez żelazne drzwi, które zostały zasypane w 1915 roku, gdy obrońcy przed kapitulacją zdecydowali się wysadzić forty. Wewnątrz przebywało w tym czasie dwóch jeńców rosyjskich, o których nikt nie pamiętał. Udało im się przeżyć tylko dlatego, że przebywali w części, w której znajdowały się zapasy oraz dostęp do wody pitnej. Drugi żołnierz zmarł, jego szkielet został również odnaleziony w podziemiach. Popełnił samobójstwo zostawiając swojego kompana kompletnie samego. Według relacji jednego z robotników, w pomieszczeniu znaleziono także skrzynkę po konserwach, w której znajdował się nóż, ołówek i zeszyt, z którego wypadła fotografia młodej kobiety. Na jej odwrocie zachowało się kilka słów dedykacji w języku rosyjskim: strzeże Bóg i moja miłość (…) wszędzie z Tobą, zawsze Twoja – 25/VII 1914. Autor opisał dzień, w którym zostali żywcem pogrzebani w podziemiach twierdzy oraz przemyślenia, które towarzyszyły mu przez cały czas uwięzienia oraz sposoby na przeżycie w podziemnym grobowcu. Oficer czas swojej niewoli odmierzał za pomocą własnoręcznie skonstruowanego „zegara” przelewającego wodę z beczki do kociołka. Rosjanin opisuje również załamanie psychiczne jego współwięźnia oraz jego samobójstwo przez podcięcie sobie gardła za pomocą kawałka blachy. Czy to prawda czy nieprawda ? Nigdy się nie dowiemy...






Weszłam i ja do wnętrza fortu, dusza siedziała mi na ramieniu, choć do strachliwych nie należę:) Przyświecało mi liche światło z otworów strzelniczych i latarka. Widać, że czas robi swoje i beton kruszejąc rozpada się zasypując wnętrze.


 
W pewnym momencie znalazłam się w wąskim i ciemnym korytarzu, bez dostępu naturalnego światła. Zgasiłam latarkę... Otuliła mnie tak nieprzenikniona ciemność, że bezwiednie zamrugałam. Mózg przez chwilę chyba podejrzewał, że mam zamknięte powieki i zareagował próbą ich otwarcia, i zdziwił się, że machanie powiekami nic pomaga:) Ciemność, aksamitna i nieprzenikniona spowodowała, że błędnik oszalał i straciłam poczucie kierunku. Ciekawe doświadczenie:) Nie byłam w stanie w tej ciemności określić, gdzie ściana, ani z którego kierunku przyszłam. Zapaliłam latarkę, co za ulga:) Zawróciłam, aby przejść do kolejnego skrzydła fortu.






Nie wiem, czy to oficjalne ostrzeżenie czy dzieło graficiarzy, korytarz wydawał się w miarę bezpieczny i doświetlony przez otwory strzelnicze, więc zdecydowałam się przejść kawałek korytarzem biegnącym wzdłuż. Od korytarza odchodziły w lewo ciemne korytarze boczne, w które tylko zajrzałam wchodząc z latarką po parę metrów w głąb fortu znów doświadczając tego specyficznego uczucia odmiennego stanu świadomości:) Mózg na co dzień poddany wielu bodźcom wariuje, gdy brakuje zewnętrznych bodźców świetlnych i dźwiękowych. Bo w fortach jest niesamowita głęboka cisza. Mury są bardzo grube, nie dociera tu z zewnątrz żaden dźwięk. Zresztą forty otoczone są wysokimi drzewami, więc nawet na zewnątrz jest dość cicho, a turystów też mało. Dopiero jak wychodziłam, spotkałam na dworze jedną parę zwiedzających. 






Z przyjemnością wyszłam na rozświetlony słońcem teren, zielony i pachnący lasem, pełen ptasiego śpiewu:) 

Postanowiłam jeszcze pójść pieszo do wsi Wyszatyce, to około 5 km, a więc godzina marszu. Nazwa miejscowości pochodzi od bojara ruskiego Dawida Wyszatycza, być może założyciela osady, która istnieje od XIII wieku. 



 
Tak trafiłam na przystań promową na trasie ścieżki historycznej. Przeprawy promowe na rzece San  przywrócono w Wyszatycach na początku maja 2016 r. , prom jest czynny nadal i przewozi ludzi i auta.






 
Czas mnie naglił, i mimo, że z daleka widziałam jeszcze coś (cerkiew i kościół:), co chciałabym zobaczyć, to zostawiłam to na kolejny raz. Jeszcze tu wrócę, bardzo mi się podobało nad Sanem.