poniedziałek, 29 września 2025

Dawne cerkwie w okolicach Hrubieszowa

W ostatnią niedzielę września błądząc palcem po mapie zauważyłam, że okolice Hrubieszowa obfitują w liczne pocerkiewne kościoły. Ułożyłam sobie trasę na rower, który podwiozłam autem, i objechałam kilka ciekawych miejsc i świątyń. Wystartowałam w Czerniczynie sprzed kościoła z 1870 roku.

Wieś Czerniczyn to Czernieczks, dawny Gród Czerwieński. Grody Czerwieńskie z czasów Mieszka I obejmowały ziemie nad Bugiem i Sanem oraz nad górnym Dniestrem i stanowiły ważny węzeł na rzecznym szlaku handlowym z Bałtyku do Morza Czarnego oraz miały strategiczne położenie na lądowym transkontynentalnym szlaku handlowym z Europy zachodniej na Bliski Wschód, który wiódł z hiszpańskiej Andaluzji przez Francję, Niemcy, czeską Pragę, Bramę Morawską, Kraków i Bramę Przemyską do Morza Czarnego i Kijowa, a dalej na Bliski i Daleki Wschód. Tę drogę handlową wyznaczyli i wykorzystywali od połowy X wieku kupcy żydowscy. Można sobie wyobrazić, jaki tu panował ruch, gdy nadciągnęła karawana kupców, jaki gwar ludzki, rżenie koni, szczęk oręża... Teraz to mała cicha wioska:)



Pierwotnie świątynia w Czerniczynie była cerkwią unicką, ale posłużyła wiernym tylko 5 lat, gdyż po Powstaniu Styczniowym car zlikwidował chełmską diecezję unicką zmuszając wiernych do przejścia na prawosławie i przystępując do silnej rusyfikacji regionu. Świątynię objął w użytkowanie Rosyjski Kościół Prawosławny z siedzibą w Moskwie i trzymał ją aż do 1949 roku, kiedy to przejął ją kościół katolicki pozbywając się detali charakterystycznych dla architektury bizantyńsko-rosyjskiej. Akurat trwała msza, weszłam do środka, ale nie zrobiłam zdjęcia. Wnętrze jest współczesne oprócz skromnego ołtarza, co do którego zachodzi podejrzenie, że może pochodzić z cerkwi, ale został zaadaptowany w taki sposób, że z wyglądu to mógłby być zrobiony choćby wczoraj. 
Przy świątyni prowadzone są jakieś prace, widać, że parafia dba o kościół, więc choć utracił swój pierwotny wygląd, to przetrwa jeszcze wiele lat.

W okolicy piękne żyzne czarnoziemy Wyżyny Wołyńskiej, jadąc polnymi drogami natknęłam się także na wiele dyniowych pól.



Istne dyniowe zagłębie:)


 
I tak po pół godzinie jazdy dotarłam do Terebinia i tu kolejna pocerkiewna świątynia. Terebiń istniał tu już w XVI wieku i posiadał drewniany zamek obronny, po którym oczywiście już nie ma nawet śladu. Tak to często bywa na pograniczu, że każdy kolejny właściciel ziem niszczy to, co pozostawił po sobie ten poprzedni, a i wojny i pożogi nie oszczędzały tych terenów.


Dawna parafialna cerkiew greckokatolicka św. Eliasza Proroka z 1779 roku, podobnie jak inne w tym regionie, została edyktem cara przekształcona w 1875 roku na cerkiew prawosławną, przebudowana po raz pierwszy w XIX wieku, potem remontowana cztery razy. Każda taka przebudowa to częściowa utrata cech pierwotnych. Po I wojnie oddana katolikom, na czas II wojny prawosławnym. Po zmianie granic Polski po II wojnie oraz po akcji Wisła we wsi została tylko jedna osoba wyznania prawosławnego, więc świątynię znowu przejęli katolicy nadając mu wezwanie  św. Piotra i Pawła. 

 
Co ciekawe, pierwotnie budynek nie stał w tym miejscu - podczas gruntownego remontu na początku XXI wieku został przesunięty w obecne miejsce przy drodze. W czasie mojego pobytu tutaj był zamknięty, mimo, że była niedziela, dzień święty, więc wnętrza nie zobaczyłam, ale bez ryzyka pomyłki  ośmielę się podejrzewać, że po tak licznych remontach i zmianie "właścicieli" nie ma tam niczego zabytkowego, przynajmniej nigdzie nie znalazłam informacji na temat zabytków ruchomych.

Znalazłam natomiast w Terebiniu stary cmentarz oznaczony na mapie google jako cmentarz wojenny. Może i wojenny, ale zarośnięty i żadnych śladów po żołnierskich pochówkach tam nie ma. Teren jest ogrodzony i bardzo rozległy, już jest na nim współczesny cmentarz zajmujący około 1/3 obszaru. Na zaniedbanej części odnalazłam stare unickie nagrobki.








Kolejna wieś, do której docieram po 18 km jazdy to Modryń.


Tu na skrzyżowaniu zauważam oryginalny kościół Rzymskokatolicki P.w. Matki Boskiej Królowej Polski. To dawna cerkiew greckokatolicka wzniesiona w 1740 z fundacji Rozalii z Wilgów. Stanęła na miejscu poprzedniej z 1406 roku, ufundowanej przez Władysława Jagiełłę.


W tych drzwiach wciąż jest zamontowany ten zamek, który by zamontowany jako pierwszy przy budowie świątyni. Niestety, kościół był zamknięty, ale tu mój żal nie jest zbyt duży, jako, że nie ma wewnątrz żadnego zabytkowego wyposażenia.


Ewentualnie byłabym zainteresowana zajrzeniem do czworobocznego grobowca rodziny Kuźmińskich  z 1828 roku - to ta dobudówka po lewej stronie na końcu z drzwiami.  Od 1825 roku Modryń należał do pułkownika Michała Koźmińskiego.
Kościół ma piękne, solidne przypory.

 
W czasie II wojny światowej w Modryniu doszło do tragicznych wydarzeń. Wieś zamieszkiwali zarówno Polacy (w zdecydowanej mniejszości) oraz Ukraińcy. W Wigilię 1943 roku dwa plutony BCh „Rysia” przyszły z pomocą napadniętej przez bojówkę UPA polskiej ludności w Kolonii Modryń. W wyniku potyczki zginęło 14 Ukraińców i 7 Polaków. Ukraińcy do tej pory twierdzą jednak, że to Bataliony napadły na ukraińskich mieszkańców bez powodu, zabijając 22 Ukraińców i 1 Polaka. Prawdy nikt nie dojdzie. Udokumentowany jest natomiast napad UPA w nocy 12 lutego 1944 roku na młyn w Modryniu, gdzie na noc chronili się miejscowi Polacy. Nacjonaliści wymordowali cały personel młyna wraz z ukrytą tam ludnością, a następnie podpalili młyn i kilka przyległych zabudowań. Zginęło 30 osób, jedna się uratowała. 



W pobliżu kościoła wytyczony jest cmentarz z okresu I wojny światowej, gdzie pochowani są żołnierze austro-węgierscy i niemieccy polegli w bitwie granicznej z Rosjanami w 1915 roku, w sumie 36 mogił pojedynczych i 8 zbiorowych, których obrys jest obecnie ledwo widoczny albo i nie. Miejscowa legenda mówi, że w kopcu jest mogiła austriackiego pułkownika, a jego żona ufundowała w 1920 roku prawie 5-metrowy krzyż z figurą Jezusa. To nie jest ten, co widać na zdjęciu, tamten się złamał i został wymieniony, a figura umieszczona w kościele w Wiszniowie. Tam też jest kościół w starej cerkwi, ale tym razem tam nie dotarłam. Przez pola i lasy pojechałam szukać Pomnika Siostry Longiny i Siedmiu Wychowanków w lesie pomiędzy wsiami Modryń i Sahryń.






Siostra zakonna Longina  czyli Wanda Trudzińska ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP 15 maja 1944 roku wraz z kilkoma chłopcami w wieku 10-12 lat wracała ręcznym wózkiem torowym z Werbkowic do Turkowic. Wieźli prowiant dla wychowanków sierocińca. Po drodze siostra Longina zauważyła płonący kościół w Malicach, zatrzymała wózek i razem z wychowankami zaczęła ratować sprzęty liturgiczne. Kościół płonął, bo podpalili go banderowcy. Ukraińcy  zatrzymali siostrę i dzieci i popędzili w stronę Sahrynia. Na drugi dzień pod lasem zamordowali wszystkich oprócz jednego chłopca, który powiedział, że jest Ukraińcem. Oprawcy puścili go wolno, ale nie wiadomo, co się później z nim stało.


Długo nie było wiadomo, gdzie doszło do mordu. Dopiero w 1975 roku 18-letni Janek Pokrywka z Sahrynia znalazł szczątki zamordowanych, które pogrzebano na cmentarzu w Starej Wsi k. Brzozowa na Podkarpaciu. W 2004 r. w lesie stanął krzyż upamiętniający miejsce śmierci zakonnicy oraz chłopców.


Skoro już jestem w okolicach Sahrynia, to zajeżdżam do tamtejszego kościoła. I to też jest dawna unicka cerkiew z 1873 roku, potem prawosławna, która trafiła w ręce katolików po I wojnie z krótką przerwą na czas II wojny, kiedy przez parę lat znowu była cerkwią prawosławną. W latach 40-tych XX wieku w Sahryniu był posterunek Ukraińskiej Policji Pomocniczej, na który polskie oddziały AK napadły w 1944 r, wtedy świątynia została zniszczona, ale po wojnie odbudowano ją.



W czasie akcji AK w marcu 1944 roku w Sahryniu, według historyków z Instytutu Pamięci Narodowej zginęło od 150 do 300 cywilnych Ukraińców. We wsi było mało mieszkańców polskich, większość stanowili Ukraińcy. Podobno UPA planowało mord na Polakach, więc uprzedzając ich działanie  polskie dowództwo AK postanowiło dokonać pacyfikacji wsi i zaatakować ludność cywilną, by brutalność ataku podziałała odstraszająco i zniechęciła UPA do dokonywania kolejnych mordów na Polakach; taki rodzaj odpowiedzialności zbiorowej. Wieś została doszczętnie spalona. Podobne akcje AK przeprowadziła w okolicznych wsiach - łączną liczbę zamordowanych w marcu w Sahryniu, Szychowicach i Łaskowie szacuje się na ponad 680 osób (Ukraińcy piszą o dwa razy większej liczbie ofiar). Po stronie polskiej zginęło dwóch żołnierzy, w tym jeden zabity przez swojego dowódcę, było też kilku rannych.
Akcja nie odegrała zamierzonej roli odstraszającej i do zbrodni na Polakach dochodziło nadal. Zbrodnia z 10 marca 1944 była szokiem dla Ukraińców Chełmszczyzny i przełożyła się na wzrost poparcia dla UPA, w której zaczęto widzieć jedynego obrońcę przed polską partyzantką. 
W 2009 roku rząd Ukrainy na swój koszt postawił na miejscowym cmentarzu pomnik upamiętniający ofiary. Były głosy, że Wołyń był za Sahryń...

Koło kościoła natomiast stoi pomnik upamiętniający dowódcę AK Antoniego Rychla ps. „Anioł”. „Anioł” był dowódcą miejscowych partyzantów oraz komendantem hrubieszowskiego obwodu Armii Krajowej. Zginął  zaatakowany przez ukraińskich policjantów, a jego ciało spalono na cmentarzu w Sahryniu. 




Dzień się kończy, chcę wrócić do auta przed zmrokiem, który teraz nastaje przed 18.00, więc postanawiam wracać. Zatrzymuję się jeszcze w Turkowicach. Jest tam prawosławny klasztor, ale na stronie internetowej sprawdzam, że otwarte do 15.45, a jest już znacznie później. Zresztą to nowy obiekt, nie jest zabytkowy, a sklepik mają także w internecie, więc sobie daruję. Zatrzymuję się tylko na starym cmentarzu.




 
Obejrzałam kilka świątyń w sąsiadujących miejscowościach, mają podobną historię, choć różnią się wyglądem i wielkością, wykonane są z różnych materiałów budowlanych i wykończeniowych. Łączy je położenie: na skraju wsi, na wzniesieniu, w otoczeniu drzew. Dom Boży powinien stać wyżej niż domy mieszkańców wsi. Dom boży powinien stać w zgodzie z naturą. Wizyta w domu bożym powinna wiązać się z pokonaniem pewnego trudu, więc leżały na skraju wsi.

W kołach ponad 60 km. Pogoda dopisała. To nie było moje ostatnie słowo w temacie okolic Hrubieszowa, na pewno tu wrócę:)

sobota, 27 września 2025

Turcja - wioska Sirince

Na ostatni dzień pobytu (nie licząc dnia powrotu) zakupiłam w miejscowym biurze podróży wycieczkę do Efezu+ Sirince, wycieczka była droga, bo i sam bilet do Efezu to duży wydatek - żeby obejrzeć wszystko, trzeba zapłacić w sumie za bilety 37 euro. Postanowiłam jednak zainwestować w siebie;) Jakie było moje rozczarowanie, kiedy w przeddzień wieczorem dostałam wiadomość, że z powodu braku chętnych na Efez wycieczka jest tylko do Sirince! Specjalnie nie jechałam wcześniej sama do Efezu (z przesiadką), żeby mieć możliwość zwiedzania z polskim przewodnikiem, a tu masz! Potem, a autokarze zrozumiałam - uczestnicy wycieczki to młodzież dwudziestoparoletnia albo rodziny z dziećmi, po dwoje lub po troje maluchów. Takich ludzi jakieś "ruiny" nie interesują. Trudno, oddali kasę i jedziemy.

Sirince jest wioską położoną wśród sadów oliwkowych, brzoskwiniowych, granatowych, wiśniowych ... otaczają ją malownicze wzgórza, a i sam dojazd jest atrakcyjny, gdyż droga trawersuje wzgórza i pokonuje przewyższenie 350 m npm. 



Historia wioski sięga XV wieku, była niegdyś zamieszkiwana przez Greków - taka chrześcijańska enklawa w islamskim państwie. Wieś nosiła najpierw nazwę Çirkince (Wstrętna). Podobno w tej okolicy osiedlili się greccy wyzwoleńcy czyli niewolnicy, którym zwrócono wolność i to oni nazwali swoją osadę Çirkince, aby odstraszyć innych od zamieszkania w tej przepięknej osadzie. Ludzie się tu jednak chętnie osiedlali, gdyż położenie wśród wzgórz dawało ochronę przed potencjalnym wrogiem, ale także ze względu na klimat - nigdy nie było tu malarii, na którą cierpieli mieszkańcy okolicznych miasteczek.


Do lat 20-tych XX wieku wioskę zamieszkiwali przede wszystkim Grecy, choć tereny te znajdowały się pod tureckimi rządami od XIV wieku. Ludność grecka zachowała swoją autonomię, posiadali własne świątynie i szkoły oraz prawo do wyboru własnego burmistrza. Obecna nazwa Sirince (Urocza) została nadana, gdy Gubernator Izmiru, który odwiedził wieś w latach 20. XX wieku, zachwycił się nią i okolicą. W wyniku wymiany ludności pomiędzy Grecją a Turcją w 1923 roku, dawni mieszkańcy osady zostali wysiedleni na tereny Grecji, a ich miejsce zajęli tureccy mieszkańcy Salonik. 

Obecnie Sirince ma zaledwie siedmiuset mieszkańców. Cała wioska to jeden wielki bazar z brukowanymi uliczkami i tradycyjnymi kamiennymi domami. Znana jest z wina owocowego, które stało się jej symbolem i można je kupić na wielu straganach oraz w winiarniach. Straganiarze mówią, że ich wino jest rzemieślnicze, nie to co w winiarniach i oferują trzy butelki w cenie dwóch:) Winiarze  z kolei twierdzą, że wino na straganach jest "chrzczone" i dlatego jest tańsze:) 




Wszystkie domy w Sirince mają dwie kondygnacje z muru, a rozmiary okien są takie same. Dawne greckie domostwa zachowały z zewnątrz swój tradycyjny wygląd, ale ich wnętrza są obecnie urządzone w stylu tureckim.




O wiosce świat dowiedział się w 2012 roku, kiedy pewne sekty religijne głosiły koniec  świata. Podobno świat miał się obrócić w perzynę oprócz tej właśnie wioski. Sirince leży niedaleko miejsca, gdzie według jednej z tradycji nastąpiło Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, więc zdaniem sekciarzy przenika je wyjątkowo dobra energia. Sirince mające 400 miejsc noclegowych zostało najechane przez rzeszę amerykańskich członków sekty (tu  internet ani przewodnik nie są zgodni, bo mówi się o przyjezdnych od 2500 do 25 000 osób).  Spali w prywatnych domach, altanach, w samochodach i przyczepach oraz na waleta w pensjonatach:). Wierzyli, że zostaną przeniesieni w inną rzeczywistość kosmiczną. Lokalni sprzedawcy zwietrzyli interes i zaczęli sprzedawać "wino apokalipsy":)  Sekciarze posiedzieli dwa tygodnie, zaczął się nowy rok, a końca świata nadal nie było, więc odjechali zostawiając wzbogaconych, ale wciąż zdumionych mieszkańców:)

 
To nie są owoce, to mydło:)



Dondurma to tradycyjne tureckie lody znane z rozciągliwości oraz widowiskowych metod ich serwowania. Jeden ze składników - salep, pochodzi z bulw dzikich orchidei rosnących w tureckiej Anatolii i nadaje lodom  specyficzną konsystencję. Inny składnik - mastyks to aromatyczna żywica z drzew pistacjowych rosnących na greckiej wyspie Chios, która zapewnia lodom lekko żywiczny posmak. Dondurma nie topnieje tak szybko jak klasyczne lody, a ciągliwa konsystencja pozwala na wykonywanie spektakularnych pokazów podczas serwowania. typu; ajajaj, zaraz spadnie ! - a jednak nie spada:) Lody te wyrabia się ręcznie, rozciągając masę i dokładnie ją mieszając, a następnie mrozi się w niskich temperaturach. Dzięki temu lody są bardziej zwarte i dłużej zachowują swój kształt. Czy smakują lepiej niż te tradycyjne ? Kwestia gustu, ale nie są złe:)


 
Na większości straganów nie ma cen. Sirince to wioska dla turystów, przeważnie zagranicznych. Panie sprzedające "na czuja" oceniają klienta pytającego o cenę i podają taką wziętą "z  sufitu", zależnie od tego, jak klienta oceniły. Zapłaci, to pełny sukces. Targuje się, to jest  z czego opuścić, a i tak przepłaci:)




Prawie na każdym domu i straganie jest jakiś Ataturk, mniejszy lub większy, namalowany lub wyrzeźbiony, ale jest.


Kawa "z piachu". Piasek na środku jest bardzo gorący. Gdy zamawia się kawę, rozpoczyna się rytuał parzenia, osobno dla każdego klienta. Kawa jest mocna i zazwyczaj bardzo słodka, jeśli się nie uprzedzi zawczasu o preferowanej ilości cukru. Oczywiście pije się tylko czarną kawę. Ma specyficzny smak. Dla mnie za mocna, aż mi kubki smakowe obumarły podczas picia:)


Biel i błękit zapożyczone z tradycji greckiej.




Zastanawia mnie ta skóra w cętki... Chyba nie jest prawdziwa ? 









Kot jest prawdziwy, czarny:)





 
A to jest dawna grecka szkoła, teraz zamieniona na restaurację. W Sirince są jeszcze dwa zabytki. pierwszy z nich to kościół prawosławny pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela, obecnie  odrestaurowany. W jego wnętrzu można obejrzeć wypłowiałe freski, które pochodzą jeszcze z czasów bizantyjskich.









 
Figura ustawiona jest na studzience z wodą przed kościołem, a na dnie niecki znajduje się dziurka. Kto wrzuci monetę i trafi do dziurki, temu spełni się marzenie:) Mało kto trafia, wynika to z samej konstrukcji niecki.

Drugim zabytkiem w Sirince jest Kościół Świętego Demetriusza zbudowany prawdopodobnie w XVII wieku, a same fundamenty i podpiwniczenie są jeszcze starsze. W latach 20-tych XX wieku, kiedy we wsi zamieszkali muzułmanie, Kościół Świętego Demetriusza i Kościół Jana Chrzciciela zostały opuszczone i stopniowo popadały w ruinę. W przypadku Kościoła Św. Demetriusza doszło nawet do zawalenia się dachu.  Częściowy remont przeprowadzony w 2015 roku nieco uratował kościółek. Można jeszcze zobaczyć kawałki ikonostasu. 






Jako materiały budowlane wykorzystano ciosany kamień i drewno, a marmurową posadzkę kościoła przywieziono z kościoła św. Jana i meczetu Isa Beja w Selçuku. 


 
Ze świątynią sąsiaduje bar z zabawnymi stolikami. Obie świątynie są tak obstawione straganami, lokalami, że trudno objąć aparatem całą bryłę budynku. Tak samo w przypadku meczetu. Cały - prawie - budynek meczetu widać tylko z góry, w tym przypadku spod bocznych drzwi kościoła Jana Chrzciciela.






Uliczka przy meczecie cała zajęta przez stragany.



Cały dzień w Sirince, to za wiele, wystarczy 2-3 godziny - no, może z obiadem i zakupami 4 godz. Codziennie na te kilka godzin przyjeżdża do wsi około 3000 turystów. I raczej nikt nie wyjeżdża z pustymi rękami. Utrzymanie tradycji w tym przypadku to dobry biznes.