niedziela, 30 czerwca 2024

Bieszczady

Najdalszą miejscowością wyznaczającą granicę osadnictwa polskiego na granicy Bieszczad i  Beskidu Niskiego w XIV wieku były Radoczice, obecnie Radoszyce. Wieś istnieje do dziś. Ciekawostka: od listopada 1918 do stycznia 1919 wieś należała do tzw. Republiki Komańczańskiej, o czym pisałam TUTAJ ! 

Tuż za wsią, od południa znajduje się "cudowne" źródełko. Według legend, żyła we wsi dziewczyna, która cierpiała na jakieś potworne zmiany skórne. Choroba tak bardzo jej dokuczyła, że postanowiła popełnić specyficzne samobójstwo, więc poszła do lasu z nadzieją, że albo ją wilki zjedzą albo żmija ukąsi. Zamiast tego przy źródełku, w okolicy zbiegu  dwóch strumyków objawiła jej się Matka Boska, która zaleciła kurację wodną. Leczenie pomogło, skóra wyzdrowiała, a źródełko okrzyknięto cudownym, tym bardziej, że były kolejne uzdrowienia. Do Radoszyc ruszyły pielgrzymki Łemków z okolicznych wsi galicyjskich oraz od węgierskiej strony. Tradycja święcenia i picia wody przetrwała do czasu wysiedleń miejscowej ludności w 1947 roku. Odnowiono ją w 1999 roku poprzez ocembrowanie źródełka i postawienie prawosławnej kapliczki. W bezpośrednim sąsiedztwie przyjemny las i ciurkające strumyczki.




  

W kapliczce umieszony jest ocalały obraz przedstawiający Chrystusa modlącego się na Górze Oliwnej, który pochodzi z poprzedniej kapliczki i był przechowywany w miejscowym kościele. 





W Radoszycach na wzgórzu odwiedziłam cerkiew św. Dymitra z 1868 roku, aktualnie użytkowaną jako kościół katolicki. W 1947 roku w czasie wysiedlania ludności rusińskiej, żołnierze LWP obrabowali cerkiew, wywożąc komplety strojów liturgicznych, kielichy i trzy dzwony.


Do cerkwi prowadzi murowana brama-dzwonnica z pocz. XX wieku, zwieńczona trzema hełmami o formie podobnej do kopuł cerkwi. 




 Obok cerkwi ze starego cmentarzyka zachował się jeden nagrobek z 1868. 



 
W Radoszycach tego dnia odbywa się festiwal wypału drewna, wiec biorę udział. Jest wystawa zdjęć, pokazowa buda wypalacza, warsztaty z wykorzystaniem produktów wypału drewna, pokaz wypalania węgla drzewnego w retorcie oraz mielerzu, a także jadło i popitka:)











W Komańczy byłam już kilka razy, ale chyba nie wspomniałam o muralach Andrejkowa. Są pod wiaduktem oraz w jego sąsiedztwie.




Deskal "Dziewczyny łemkowskie z Komańczy"


Z okolic wiaduktu na wzgórzu z daleka widoczna kaplica cmentarna rzymskokatolicka i współczesny cmentarz z ładnym widokiem na okolicę.



Ponieważ Komańcza tym razem nie jest moim celem, ruszam dalej, ku Dołżycy. Upał doskwiera, więc spędzam trochę czasu piknikując przy wodospadzie.



 
Na koniec dnia, po powrocie w okolice cerkwi w Komańczy, udałam się szlakiem w góry podziwiać widoki i tak mi zeszło aż do wieczora. Na powrót zdecydowałam się dopiero, gdy zobaczyłam świeże wilcze odchody:) Ich rozpoznawania nauczyłam się na opisywanym wcześniej rajdzie po Pogórzu Przemyskim. Choć pokusa zobaczenia wilka była wielka, zwyciężyła obawa i wróciłam:)


















Oprócz widoków i górskich przechadzek, w bieszczadzkim krajobrazie pociągają mnie cerkiewne świątynie, więc kolejnego dnia wybieram się do Szczawnego. Mogę podziwiać na szlaku do punktu widokowego piękne krajobrazy (tam i z powrotem 14 km pieszo).



 

 
Przy drodze do cerkwi krzyż z ukraińskim i polskim napisem upamiętniającym akcję Wisła z 1947 roku. Różnie tu wcześniej było. W latach 1944-1946 nacjonaliści ukraińscy z OUN-UPA zamordowali w Szczawnem 15 Polaków, w tym naczelnika stacji kolejowej i kilku kolejarzy. Spalili też 136 gospodarstw. Oni krzyża nie mają, przynajmniej nie znalazłam go we wsi. Szkoda, że nikt o tym nie pomyślał.


Cerkiew prezentuje się pięknie, z zielonym dachem i rynnami. Gdy stara cerkiew spłonęła, tę postawiono na jej miejscu w 1889 roku. Wykonał ją utalentowany cieśla Hojsana  pochodzący ze wsi Płonna, położonej w ziemi sanockiej przy drodze z Komańczy do Bukowska. 


W 1925 roku wnętrze cerkwi ozdobiono polichromią wykonaną przez malarzy przemyskiego Towarzystwa "Widrodżennia" - Pawła Zaporożskiego i Palija Nejło. Grupę tę tworzyli akademicko wykształceni malarze - jednocześnie oficerowie i żołnierze Armii Ukraińskiej Republiki Ludowej (Petlurowcy), którzy osiedli w Polsce po ciężkich walkach z Armią Czerwoną w 1920 r. i wyparciu armii ukraińskiej na terytorium Rzeczpospolitej. 
Cerkiew po dziś dzień nie jest zelektryfikowana. Na codzień jest zamknięta, zwiedzanie odbywa się okazjonalnie i po umówieniu, więc tylko obejrzałam jak wygląda na stronie twojebieszczady.net, autorem poniższego zdjęcia jest Mirek Piela.


Po II wojnie cerkiew przestała być użytkowana. W 1959 roku sprzedano ją osobie prywatnej z Rymanowa z przeznaczeniem do rozbiórki, jednak cerkiew uratowano dzięki wielkiemu zaangażowaniu wiernych, szczególnie rodziny Mikołaja Macko. Mackom udało się uciec z transportu do Ukrainy, a następnie powrócić do Szczawnego, podobnie jak kilka innych rodzin. Szczawne zamieszkiwali już inni mieszkańcy, górale sądeccy i aby nie dopuścić do zniszczenia cerkwi, razem z prawosławnymi chodzili do świątyni robiąc  tzw. "sztuczny tłok":) Tak się w tę akcję wciągnęli, że aż przeszli na prawosławie i w 1962 roku cerkiew została przekazana wiernym kościoła prawosławnego.


Dzwonnicę wybudowano wraz z cerkwią. Obok znajduje się cmentarzyk z ciekawymi nagrobkami.


Nagrobek Honoraty Lewickiej (1830-1882), żony proboszcza Ilji Lewickiego pełniącego swoją posługę w latach 1849-1895.


 
Tam z tyłu, za tym dużym nagrobkiem jest grób rodzinny właścicieli Szczawnego - Groblewskich; rodziny, która władała majątkiem do 1946 roku, do parcelacji tych dóbr. Jeden z jej członków, Michał Groblewski był uczestnikiem Powstania Styczniowego w 1863 r. Żywo interesował się również życiem i kulturą Łemków stanowiących większość mieszkańców tej okolicy. Pod wpływem tej fascynacji napisał sztukę zatytułowaną “Grajek z gór”.

A ten wielki z przodu to grób Mikołaja Macko zmarłego w 1988 roku i jego żony Marii.



Grób córki proboszcza ? Urodzona w 1871 roku, kiedy proboszcz był pewnie po 40-tce... bardzo możliwe...


Ze Szczawnego już tylko rzut beretem czyli 2 km do świątyni św. Michała Archanioła w Kulasznem. Nie to, żeby mnie ta budowla jakoś specjalnie intrygowała. To nowa greckokatolicka cerkiew z 2006 roku, jak wieść niesie, wiecznie zamknięta.


Ale po drodze są ładne widoki...







A na tej szosie we wrześniu odbywają się samochodowe wyścigi górskie Szczawne- Kulaszne, zakrętów co niemiara, więc na pewno jest adrenalina:)
Natomiast teraz zmierzam na przycerkiewny cmentarz, gdzie pochowany jest Jędrek Połonina. Naprawdę nazywał się Andrzej Wasilewski, był rzeźbiarzem i człowiekiem Bieszczad. Artysta  kochał konie, więc jego grób ozdabia krzyż z końskich podków. Podczas pogrzebu Jędrka Połoniny zaintonowano przy dźwiękach gitary pieśń: „On zawsze mówił prosto w oczy, że kląć nie trzeba na ten świat, że można leżeć nawet w błocie i patrzeć na niebo pełne gwiazd”. Na głazie nagrobnym wyryto napis „Słuchałem pieśni strumienia, wycinanej czekanikiem na kamieniach”.



Jędrek zginął pod kołami samochodu prowadzonego przez pijanego kierowcę. Nie jest tajemnicą, że sam też nie był trzeźwy. Połonina nigdzie na zagrzał miejsca. Po ucieczce z Brodnicy w Bieszczady mieszkał w Glinnem, Orelcu, Solinie, Terce, Krempnej, Wetlinie, Lesku, Zagórzu i na koniec w Kulasznem. Był między innymi pierwszym komisarzem Bieszczadzkiej Galerii Sztuki „Synagoga” w Lesku, ale już po trzech miesiącach pracę tę porzucił. Czasem pracował jako dekorator czy scenarzysta. Pasjami włóczył się po Polsce i odwiedzał znajomych artystów albo konno przemierzał bieszczadzkie Połoniny, stąd jego przezwisko. Rzeźbił piękne madonny, anioły, kapele, malował bieszczadzkie strachy i cerkiewnych świętych. Malował ilustracje do książek. Tworzył płaskorzeźby do kościołów. Był utalentowany i beztroski, żył po swojemu. To bardzo trudna umiejętność, nie każdemu dana...


Zauważam przy okazji, że na cmentarzu są współczesne nagrobki zarówno polskie, jak i ukraińskie.



A to pozostałości po cmentarzu należącym do starej spalonej cerkwi prawosławnej.

Jestem teraz w  dziwnym miejscu, na styku Beskidu Niskiego, Bieszczad i Gór Sanocko-Turczańskich...