niedziela, 9 listopada 2025

Kralova Hola - Tatry Niżne, Słowacja

To niesprawiedliwe. Siedzisz w domu, bo musisz zarobić zdalnie na te różne wycieczki, mimo, że za progiem wspaniała jesienna pogoda, słoneczko, ciepło itd, a jak już nadchodzi dzień tej wycieczki to... eh !:)

Tak było przed wyjazdem w okolicach domu.





Taka prawdziwa polska złota jesień... 

Natomiast jedna granica i 6 godzin dalej jest jakby trochę inaczej ...:)

Telgart wita chwilową drobną mżawką, nawet nie opłaca się zakładać peleryny przeciwdeszczowej. Jest szaro i na niebie wiszą ciężkie chmury. Na szczęście nawet ciepło. Na turystów czeka przewodnik tatrzański, pod jego opieką idziemy na  Kralovą Holę czyli Halę Królewską wys. 1946 m npm.  To najwyższy szczyt wschodniego pasma Tatr Niżnych. Bardzo się przydał ten pan przewodnik przy takiej niesprzyjającej pogodzie, bo jednak szlak jest fragmentami w ogóle nie oznaczony, szczególnie w wyższych partiach. We mgle można zabłądzić.

A skąd się wzięła nazwa góry ? Otóż według miejscowych legend już w 1241 r. miał się tutaj chronić przed najazdem mongolskim król Węgier Bela IV. Inną z „kráľovohoľskich” legend jest ta o królu Macieju Korwinie, który lubił tu podobno polować i na pamiątkę uczty po udanych łowach w 1474 r.  kazał wyryć okolicznościowy napis na wielkim, płaskim głazie na szczycie, służącym mu wtedy za stół. Ów Królewski stół był wspominany jeszcze w końcu XVIII w., ale napisu nikt nie widział. 

Z dołu nie widać też Kralovej Holi, bo mgła... Listopadowy dzień krótki, więc nic nie zwiedzam w Telgarcie, tylko od razu w drogę.




Aby wejść na Kralovą Holę trzeba pokonać ponad 1000 m przewyższenia, to bardzo dużo, tyle co na Rysy.
Początkowo szlak biegnie przez las.









Prawie cały masyw Kralovej Holi zbudowany jest ze skał magmowych i metamorficznych. Obok granitów głównym budulcem są tu różne łupki krystaliczne. Na południowych stokach masywu występują mezozoiczne wapienie. Są ogromne, ale nawet te mniejsze wciąż pojawiają się na szlaku lub wystają z leśnej ściółki.




 
Coraz wyżej mgła staje się coraz bardziej gęsta. Zero jakichkolwiek widoków:) A podobno przy dobrej pogodzie są rewelacyjne, staram się o tym nie myśleć:)



Okazuje się, że chodzenie w grupie po górach to nie moja bajka:) Dostaję zgodę przewodnika na wysforowanie się do przodu i samodzielną wędrówkę. Obiecuję zatrzymać się w miejscu, gdzie mam wątpliwość co do przebiegu szlaku. I od razu jest lepiej:) Spotykam innych samotnych wędrowców lub pary słowackie. Jeden z panów idzie tylko w bokserce, bo jest bardzo ciepło, ja też rozebrana do termicznej bluzki niosę kurtkę w ręku, a czapka i rękawiczki wylądowały w plecaku. Przez jakiś czas idziemy we troje ze słowackim małżeństwem, które opowiada, że wczoraj byli w górach koło Żyliny i była wspaniała słoneczna pogoda i są tak zdegustowani dzisiejszym dniem... a jednak idą zdobywać Kralovą:) Atmosfera na szlaku jest bardzo przyjazna. Mam na plecaku naszywkę z polską flagą i mijając Słowaków słyszę kilka razy: Slonvensko vita Polsko:) A wielokrotnie Ahoj!, prawdziwy turysta wita się zawsze z innym na szlaku. 



 
Coś się z mgły wyłania, ale to ani schronisko, ani zabudowania na szczycie...




 
Nadzieja prysła na jakiekolwiek widoki,  jest południe, mgła nie opada, słońca ani śladu. Jestem na wysokości 1650 m, jeszcze godzina marszu do szczytu. Przewyższenie 650 m pokonane, jeszcze 2 km po ziemi i najtrudniejsze 400 m do nieba:) Zwalniam czekając na grupę, aby być w kontakcie wzrokowym lub słuchowym. Z innym polskim turystą ucinamy sobie na trasie długie przyjemne pogawędki, zawsze to raźniej, zaczyna mocno wiać, na szczęście w plecy, a nie w twarz.


 
Pojawiły się pierwsze połacie mokrego, ale twardego śniegu. Temperatura bardzo się obniżyła, odczuwalna poniżej zera.
 

 
Mój pierwszy śnieg w tym roku, przemaszerowany i dotknięty:)

 
We mgle majaczą kolejne budowle, to już prawie szczyt, a te budynki to stacja radiowo-telewizyjna z ogromnym 131 metrowym masztem-nadajnikiem, którego... absolutnie nie widać, choć stoi w odległości 15-20 metrów, mgła jest jak mleko. Moc nadajnika sprawia, że nadawany stąd sygnał odbierany jest na 1/4 terytorium Słowacji, a także w południowej Polsce. W budynku znajdują się m.in. placówka słowackiego Pogotowia Górskiego.


 
Powyższy obelisk postawiono w celu uczczenia słowackiego powstania narodowego skierowanego przeciw III Rzeszy, trwającego od 29 sierpnia do 28 października 1944 roku. Słowacja była wtedy w sojuszu z hitlerowskimi Niemcami, którzy zaczynali właśnie przegrywać wojnę, więc ludność słowacka zaczęła się zastanawiać, czy nie zwrócić się ku sowietom. Wojsk niemieckich w Słowacji nie było, więc słowaccy powstańcy napadli na konwój rodzin niemieckich z Rumunii, zabijając przy tym także kobiety i dzieci. I paradoksalnie to spowodowało, że dopiero teraz w odwecie wojska niemieckie wkroczyły do Słowacji. Powstańców wsparli Czesi oraz sowiecka partyzantka, nic to nie dało, Niemcy roznieśli oddziały powstańcze w proch, co nie dziwi, skoro 1/4 z nich nie posiadała żadnej broni. Kto przeżył poszedł do obozu albo na zsyłkę. Tak wiec powstanie słowackie nic konkretnego Słowakom nie przyniosło, ale jako jedyny zryw przeciwko hitlerowcom jest upamiętniane i nawet jest wyznaczony szlak powstańczy. 
A, przepraszam, jeden sukces był właśnie w pobliskim Telgarcie - 3–5 września 1944 we wsi była bitwa, którą wygrali powstańcy, to był wielki sukces, choć bardziej moralny.

O tym, że Słowacy lubią swoich sowieckich wyzwolicieli, pisałam już wcześniej

 
Zdobyta. Na odkrytym szczycie góry, prawie 2000 m nad poziomem morza, choć go w Słowacji nie ma:),  wiało gorzej niż w przysłowiowym Kieleckiem, dłużej niż 5 minut nie dało się wysiedzieć, bo i nie było po co. Dosłownie mroziło, temperatura na pewno poniżej zera. Oprócz wielkiej hali na szczycie nic nie ma, żadnej wiaty, a tym bardziej schroniska. Powrót szlakiem do Sumiaca. Okazuje się, że zmiana kierunku była dobrym pomysłem. Pierwotnie mieliśmy iść z Sumiaca do Telgartu, czyli wracalibyśmy pod ten przejmujący mrożący wiatr, ślizgając się z góry po błocie i przekraczając połacie błota na stromym zboczu. Szlak do Sumiaca był wygodniejszy do zejścia, osłonięty zboczem od wiatru.







  
Schronisko górskie na Przedniej Przełęczy, z małą restauracją. Można zjeść obiad, wypić wino na gorąco, zagrzać się. Są też pokoje noclegowe - cena 100 euro za pokój/noc. Warunki raczej spartańskie, ale co za okolica:) Dojazdu samochodem nie ma, dojście pieszo godzinę z wioski przez góry albo asfaltową ścieżką rowerową. Super miejsce na odcięcie się od cywilizacji. 

 
Trochę siedzę w schronisku, trochę kręcę się po okolicy, ponieważ pan przewodnik nie pozwolił dalej iść samej, czego absolutnie nie neguję, góry to nie przelewki, zresztą za chwilę zmrok. Grupa schodzi ostatecznie dopiero półtorej godziny później, szlak dla niektórych okazał się zbyt wymagający i trudny.



 
To nie jest ulica ani szosa, to ścieżka rowerowa, szeroka i asfaltowa, z zakazem ruchu z wyłączeniem górskiego pogotowia ratunkowego i obsługi stacji radiowo-telewizyjnej. 






 
Kiedy zaczynamy schodzić (brak oznaczonego wejścia na szlak, mimo paru skrzyżowań jakichś leśnych  ścieżek), zaczyna się przejaśniać, ale to już nie cieszy...



Koniec wycieczki.
Wracamy do Polski, do Białki Tatrzańskiej. Dzień kończymy przy góralskiej muzyce na żywo w regionalnej karczmie. Gorąca herbata przywraca siły, gorąca kwaśnica z wędzonym żeberkiem rozgrzewa, a smakuje wyśmienicie! Mimo kapryśnej pogody i braku widoków, satysfakcja jest wielka - znów pokonałam prawie 2-tysięcznik:) A myślałam, że po letniej ukraińskiej wyrypie pozostaną mi do zdobycia już tylko beskidzkie górki:) Teraz nabrałam ochoty na jeszcze coś wyższego, ale to już latem. W czasie, kiedy będą lepsze widoki:)