Ponad 15 milionów lat temu Kreta była częścią Europy kontynentalnej. Zachodnie fragmenty wyspy, czyli tam, gdzie przebywałam, są przedłużeniem Gór Dynarskich. Kreta nadal jest w ciągłym ruchu, aktualnie przesuwa się na południe z prędkością ok. centymetra na 25 lat. Wyspa leży na tzw. płycie egejskiej, która od początku swojego powstania napiera na płytę afrykańską. Tarcia powodują częste trzęsienia ziemi, na szczęście nie podczas naszego pobytu:) Ruch lądu odbywa się również w pionie: zachodnia część wyspy unosi się, podczas gdy wschodnia zanurza się w głąb. Różnice te są liczone już w metrach i starożytne porty na zachodzie dziś leżą na skałach (np. port w Falasarnie), a porty na wschodzie na dnie morskim (np. Olus).
Najbardziej lubię wyjeżdżać sama. Na Kretę jednak pojechałam w towarzystwie, więc pobyt w większości był basenowo-plażowy, czego szczerze nienawidzę, bo to nuuuuda okropna. Czasem jednak nad taką niedogodnością przeważa cel wyższy, tak było tym razem, więc nie narzekam:)
Nie byłam więc prawie nigdzie oprócz tych dwóch samodzielnych wypadów opisanych w poprzednich postach. Wiem jednak, że inni turyści także cały wyjazd spędzili wyłącznie w hotelu i na basenie lub na plaży, czemu nieustannie się dziwię. W miarę możliwości wychodziłam na spacery, podziwiać i dziwić się:)
Kreta przywitała nas pięknym zachodem słońca...