Jak tylko wróciłam z urlopu w ciepłym kraju, tak w dni robocze jest piękna pogoda, a w wolne weekendy leje. Nie inaczej było 18 czerwca. Czekałam bezskutecznie na dobrą pogodę kilka godzin, a potem w deszczu pojechałam szukać tego słońca na Roztoczu. Słońce znalazłam, ale było go mało, za to odszukałam kilka innych atrakcji.
Pierwszy punkt na trasie to Cześniki położone niedaleko trasy Zamość -Hrubieszów. Jak wiadomo, lubię cmentarze:) No, nie te zwykłe komunalne, rzymskokatolickie, tylko te wszelkie inne:) Zanim znalazłam takowy w Cześnikach, lało już mocno. Położony przy drodze, nie sposób nie zauważyć, od razu w oczy rzuca się grobowiec szczególnego kształtu.
To grobowiec rodziny Wronowskich, dawnych właścicieli majątku. Cześniki odsprzedali na licytacji w1874 r roku, gdyż bardzo je zadłużyli i zdewastowali. Nie da się ukryć, dobrymi panami to oni nie byli:)
Grób Szwajcarki Fanny Notz, data urodzin: 1847, data śmierci: 10.03.1928. Żyła 81 lat. Kim była Fanny ? Co ją tu przywiodło z dalekiej Szwajcarii ? Dla kogo była tak ważna, że wystawił jej tak okazały obelisk ? Niestety, Internet milczy w tej sprawie, do parafii też nie zgłosili się żadni spadkobiercy rodziny. Jednakże samo nazwisko nie jest mi obce. Był taki jeden, Karol Notz, nauczyciel, który na przełomie wieków XIX i XX podróżował po okolicach, robił inwentaryzację zabytków. Pisał także do "Kuryera Lwowskiego". Znają go osoby interesujące się Roztoczem, gdyż opisywał miejsca w Horyńcu, Lubaczowie, Starym Bruśnie i wielu innych miejscowościach. Zatem musiał tu mieszkać. Syn Fanny ? Kto wie ...?
Opuściwszy Cześniki udaję się do miejscowości Wolica Śniatycka. To tutaj znajduje się ogromny pomnik poświęcony bitwie pod Komarowem. Stoczona 31 sierpnia 1920 roku bitwa nazywana jest ostatnią wielką batalią kawaleryjską XX wieku. Chociaż owiana złą sławą 1 Armia Konna Siemiona Budionnego miała tego dnia przewagę, to ostateczne zwycięstwo odniosła polska jazda. Sześć polskich pułków kawalerii oraz dwa dywizjony artylerii konnej zagrodziły pod Komarowem drogę dziesięciu bolszewickim pułkom z 4, 6, oraz 11 Dywizji Jazdy. Miało tam dojść do heroicznych zmagań, jakich nie widziano w Europie od ponad stulecia: ostatniej wielkiej bitwy kawaleryjskiej w dziejach kontynentu.
„Bój pod Komarowem (…) nie miał sobie równego od czasu wojen napoleońskich. Pod względem ilości zaangażowanej jazdy i długotrwałości walki wręcz, może równać się z nim tylko bój pod Liebertwolwitz stoczony 14 października 1813 roku prowadzony przez samego króla Neapola, Joachima Murata. Sto szwadronów miało wówczas przez dwie godziny toczyć walkę aż do całkowitego wyczerpania sił koni i ludzi. W naszym wypadku było mniej szwadronów (około 80), ale walka wręcz trwała prawie trzy godziny, była zawziętszą i wytrwalszą” - wspominał po latach rtm. Kornel Krzeczunowicz, jeden z bohaterów spod Komarowa, który przeprowadził zwycięską szarżę 8. pułku ułanów w decydującym momencie bitwy.
Pomnik dedykowany zwycięzcom, a umieszczony koło kościoła w Komarowie, mniej mi się podoba. Natomiast kościół mają tam olbrzymi, nie zmieścił się w całości w obiektywie:)
Neogotycki, stuletni, wyposażony w XVIII-wieczne artefakty zabrane z kościołów w Zamościu i Radecznicy, i jak to często bywa - zamknięty przed wiernymi, nawet mimo faktu, że była niedziela, dzień podobno święty. No cóż...
Na cmentarzu kolejny pomnik...
W Komarowie znajduje się także cmentarz żydowski. Został założony w XVIII wieku, zdewastowany podczas II wojny światowej, proces ten był kontynuowany w okresie PRL. W 1998 roku kirkut został odrestaurowany staraniem Moritza Trosta – komarowskiego Żyda zamieszkałego w Niemczech.
W czasie okupacji niemieckiej, w pierwszej połowie 1942 roku utworzono tu getto, zlikwidowane 10 listopada 1942 roku. Przebywała w nim ludność żydowska m.in. z Łodzi, Włocławka, Sierpca i Zamościa oraz ponad 700 Żydów z Czechosłowacji, ogółem ok. 2500 osób. 23 maja 1942 roku wysłano z getta transport Żydów do ośrodka zagłady w Bełżcu, w październiku 1942 roku część ludności rozstrzelano. W czasie likwidacji getta pozostałych mieszkańców wywieziono do ośrodka zagłady w Bełżcu.
Niektóre macewy są wykonane współcześnie, są symboliczne. Niektóre, jak ta poniżej, są oryginalne i pochodzą ze starych nagrobków.
Jadąc dalej, poznaję, że to Roztocze po coraz liczniejszych kapliczkach.
I tak oto dotarłam do Łówczy, która była moim głównym celem. Tego dnia odbywała się impreza „Skarby Roztocza. Tu mieszka Słońce!” realizowana w ramach projektu finansowanego przez Województwo Podkarpackie. Polegała na tym, że udostępnionych było do zwiedzania wiele miejsc, zazwyczaj zamkniętych oraz odbywały się spacery, wykłady, występy itp. Większość tras i obiektów mam już "przedeptane", więc skusiłam się na Łówczę, gdzie znajduje się nieczynna cerkiew. Była okazja zobaczyć wnętrze. Miejscowość przywitała mnie obiektami dawnego PGR-u.
Za wsią na skraju lasu znajduje się drewniana parafialna cerkiew greckokatolicka św. Paraskewy, zbudowana w latach 1796-1799 przez cieślę o nazwisku Petraszkewicz, który wyciął swój podpis na belce na piętrze także drewnianej dzwonnicy.
Cerkiew zbudowana jest z drewna sosnowego, na podmurówce z drewna dębowego. Znajduje się w tym samym miejscu, co pierwsza cerkiew z XVII wieku.
Obok cerkwi znajduje się grupa cennych nagrobków, wśród nich klasycystyczny pomnik Ignacego d’Thullie (zm. 1842 r.), jednego z następców dziedzica Matczyńskiego, który obecną cerkiew ufundował.
Wnętrze cerkwi w dolnej części obite jest boazerią, powyżej polichromia architektoniczna i figuralna. Z wyposażenia zachował się ołtarz architektoniczny w prezbiterium z przełomu XVIII i XIX w. Między nawą a prezbiterium ikonostas z 1901 r. pozbawiony ikon z dolnych rzędów. Na ścianach pojedyncze ikony i obrazy z XIX w.
A to salka katechetyczna. Pod podłogą znajdują się krypty. A jak krypty, to i trumny ... z ciałami!:) Niesamowite miejsce, ta cerkiew:)
Po cerkwi oprowadziła mnie bardzo miła mieszkanka Łówczy.
Obok cerkwi, przy drodze położony jest greckokatolicki cmentarz z licznymi nagrobkami bruśnieńskimi.
Z Łówczy niedaleko do Płazowa. Już kiedyś odwiedzałam tę miejscowość, ciekawa byłam, jak wygląda cerkiew po latach. Tak samo:) Murowana cerkiew greckokatolicka Zaśnięcia Matki Bożej w Płazowie jest uznawana za najmłodszą cerkiew ziemi lubaczowskiej, między innymi dlatego, że wybudowana została dopiero w roku 1936 w miejscu gdzie kiedyś stała starsza drewniana cerkiew z 1728r. Niestety cerkiew nie służyła swoim parafianom zbyt długo, ponieważ została zamknięta w 1947 r. zaraz po wysiedleniach ludności ukraińskiej w ramach akcji „Wisła”. Cerkiew po wojnie była opuszczona, następnie zamieniona przez władze komunistyczne na magazyn, co doprowadziło do szybkiej dewastacji cerkwi.
W ostatnim dwudziestoleciu sporadycznie odprawiano tam grekokatolickie nabożeństwa, lecz znikoma ilość wiernych nie pozwoliła na utrzymanie pięknej świątyni.
Przy wyjeździe z Płazowa zauważyłam cmentarz. Połączony - rzymskokatolicki, komunalny i greckokatolicki. Tu zobaczyłam najpiękniejszy (moim zdaniem) pomnik nagrobny. Najpiękniejszy, bo wymowny. Przemówiła do mnie pokazana na pomniku rozpacz pozostałych przy życiu. Leżą pod nim dwie kobiety: Baronowa Maria Brunicka z domu Mauss oraz Henryka Wattmann Maelcamp Beraulieu z domu Brunicka. Kiedy byłam we Lwowie na cmentarzu Łyczakowskim, tam też widziałam grobowiec Brunickich, najpewniej to ta sama rodzina baronów. Właścicielem majątku w Płazowie był baron Herman Brunicki z Wiednia, reprezentant szlachty neofitów o żydowskim pochodzeniu. Spadkobiercą jego majątku został syn Jan Antoni Brunicki, który z Marią Magdaleną Mauss (tu pochowaną) miał córkę Henriettę (tę drugą pochowaną jako Henrykę), która wyszła za mąż za barona Ludwika Wattmana pochodzącego z Wiednia. Tak więc to grób matki i córki. Obok leży ów mąż Henrietty, Ludwik Wattman, ma na nagrobku ten prosty krzyż.
Następny nagrobek kryje zwłoki Teresy Brunickiej, córki Hermana. W tym wąskim i wysokim pochowany jest sam Herman, a na końcu jego żona Rozalia z domu Zygielska. Ciekawostka: mieli 10 dzieci. Trochę mi zajęło poszukiwanie informacji, czy to grób żony Rozalii czy córki Rozalii, bo napis na tablicy nagrobnej jest nieczytelny. Na pewno żony, która przeżyła męża o 20 lat, dożywszy 80-tki.
Nagrobki stoją w rzędzie, są największe i najbogatsze na cmentarzu. Wszystkie monumentalne i pięknie zdobione.
Po przeciwnej stronie kilka nagrobków greckokatolickich i kaplica z bardzo ciekawymi drzwiami.
Pierwsze skojarzenie: drzeworyt płazowski:) Oczywiście to nie jest żaden drzeworyt, a tym bardziej płazowski, ale jakoś wizualnie nawiązuje. Jak wyglądają prawdziwe drzeworyty płazowskie, można zobaczyć TUTAJ
W kolejnej części cmentarza zauważyłam kilka rzędów jednakowych metalowych krzyży bez nagrobków, a na każdym z nich imię i nazwisko zmarłego mężczyzny. I tu musimy wrócić znowu do rodziny Brunickich. Otóż posiadali oni pałac w pobliskiej Rudzie Różanieckiej. W okresie międzywojennym majątek ówczesnego właściciela Hugo Wattmanna (syna Henrietty) był świetnie prosperującym gospodarstwem - oprócz 1200 ha użytków rolnych i 8500 ha lasów, był szeroko znany z 300 ha stawów, w których prowadzono nowoczesną gospodarkę rybną.
Pałac częściowo zniszczony był przez działania I wojny światowej, jednakże wkrótce odbudowany zachował się do dzisiaj w niewiele zmienionej bryle. W 1943 baron Hugo Wattmann zmuszony był opuścić okupowaną Polskę, zmarł wkrótce po wojnie w Wiedniu.
W 1944 roku w wyniku reformy rolnej dobra szlacheckie zostały upaństwowione, opuszczone budynki ulegały grabieżom. Zespół pałacowy przez jakiś czas był użytkowany jako magazyn zbożowy i były w nim organizowane kolonie letnie.
Natomiast w 1960 roku pałac przekazano w użytkowanie Domowi Pomocy Społecznej dla nieuleczalnie chorych psychicznie mężczyzn. I to są ich groby!
Obecnie już nie chowa się zmarłych z DPS w Płazowie, lecz w innej parafii.
Koniec wycieczki :)