Jesienna wersja Biegu Rzeźnika czyli Ultramaraton odbył się 8 października w Bieszczadach. Co prawda, poza oficjalną rejestracją, ale przebyłam z psem i zawodnikami trasę 25 km: Hyrlata, Przełęcz nad Roztokami, Okrąglik, Duże Jasło, Szczawnik, Małe Jasło, Worwoska, Wyżna, Cisna. Na trasie nie brakowało pięknych widoków na stronę polską lub słowacką - część trasy prowadziła wzdłuż granicy. Pogoda dopisała, dzień był ciepły i słoneczny.
Pogoda dopisała przez cały pobyt. Noce natomiast były księżycowe, pełnia wisiała nad Pasmem Łopiennika, złoty księżyc zaglądał w okno co noc. Nasłuchiwałam wycia bieszczadzkiego wilka... niestety... pewnie spały:)
Po zejściu z Korbanii wstąpiłam na stary cmentarz w Bukowcu, cerkwi już nie ma, została resztka muru z dzwonnicy parawanowej i nieliczne nagrobki. Z okolicy cmentarza rozciąga się piękny widok na wieś, wystarczy podejść kilka kroków w górę.
Wbrew obawom, po dobrze przespanej nocy, zmęczenie ustąpiło i mięśnie nóg nie bolały za bardzo:) Ruszyłam zatem na Korbanię trasą z Bukowca. To łatwa niedługa trasa, a na szczycie piękny widok na jesienne pasma górskie.
Na koniec dnia, aby poczuć się jak w raju, pojechałam do Rajskiego:) Spotkałam tu odlatujące żurawie, w Rajskiem, gdzie wszystko jest "rajskie": camping, spa, pensjonat, restauracja, dolina. Rajskie się odradza, są tu nowe eleganckie domki do wynajęcia i dobrej klasy ośrodki wypoczynkowe. Jest też San, wzdłuż którego idzie się do nieistniejącej już wsi Studenne z resztkami cerkwiska i cmentarza. W Rajskiem też jest stary cmentarz rzymsko-katolicki z kilkoma nagrobkami, miejsce po wysadzonej w powietrze cerkwi ( w 1980 roku) i kilka starych nagrobków z ukraińskimi inskrypcjami.
Pierwsza historyczna wzmianka o wsi Rajskie założonej na prawie wołoskim w sobieńskich dobrach Kmitów pochodzi z 1425 roku. Dowiadujemy się z niej, że przed sądem ziemskim w Sanoku "katolik Jan z Rajskiego zobowiązał się, że nie będzie mieszkał wspólnie z kobietą nie ochrzczoną, Wołoszką Tatianą (z którą przebywał od dłuższego już czasu) pod groźbą spalenia go ogniem bez osobnego dowodu". :)
Podczas najazdu tatarskiego w 1672 r. dobra Romerów zniszczyli ordyńcy uprowadzając mieszkańców wraz z dobytkiem do niewoli, a we wsi ocalały tylko 4 domy. Z czasem zaludniła się ponownie po przybyciu nowych osadników.
Rajskie i Studenne były wsiami z naturalnymi wyciekami oleju skalnego. W 1870r. pierwsze badania geologiczne przeprowadził w nich C. M. Paul odnotowując istnienie obfitych naturalnych wycieków. Wówczas właścicielka majątku Urszula z hr. Łosiów hr. Golejewska założyła tutaj kopalnię ropy naftowej rozpoczynając ich eksploatację.
O wsi Rajskie można pisać bez końca, ale najlepiej to zrobił pan Orłowski na portalu: http://www.twojebieszczady.net/sor/rajskie.php
To moja bieszczadzka biblia.
Mam wrażenie, że żadne zdjęcie nie odda jesiennej ostrości słonecznego światła, lekko zamglonych barw zboczy porośniętych bukami lub jeszcze intensywnej zieleni polan leśnych, delikatnej mgiełki, porannej rosy i zapachu wieczornego przymrozku. To trzeba zobaczyć tam, na miejscu, poczuć i potem tęsknić do specyficznej atmosfery bieszczadzkich okolic. Będąc w Bieszczadach czuję się oderwana od świata, odizolowana od codzienności. Wejście w inny świat pogłębia atmosfera kultowych miejsc takich jak np. bar Siekierezada w Cisnej, w którym straszą siekiery powbijane w stoły czy bieszczadzkie biesy i czarty. Wrażenie robi też wielka oprawiona w drewno księga menu, która wisi spięta na łańcuchach, liczne czaszki zwierzęce oraz teksty Ojca Dyrektora:)) Musiałam jednak wyjść w miarę wcześnie, bo jako nie żłopiąca piwa w tym hałasie wytrzymać nie dałam rady:)
Kolejny ciepły październikowy dzień... Ze Studennego można przejść parę kilometrów do Terki. Terka to wieś rolnicza, gdzie kilka lat temu widziałam największe stado bocianów w życiu. To podobno najbardziej malowniczo położona wieś w Polsce z górującym nad nią szczytem Monasteru. To tu w 1946 roku Wojsko Polskie zamknęło w stodole i spaliło żywcem 20 przypadkowych mieszkańców, a kilkunastu rozstrzelało w odwecie za uprowadzenie przez UPA trzech zakładników, z czego dwóch nie przeżyło. Na grekokatolickim cmentarzu wystawiono im symboliczną mogiłę, zostało też kilka starych nagrobków, dzwonnica w ruinie i miejsce po cerkwi. Jest też sklep spożywczy istniejący "od zawsze" i przydrożny bar koło nowego solidnego mostu, też karmiący turystów "od zawsze". Oba miejsce dla bywalców są kultowe, bez nich nie ma Terki:) Nie można nie kupić w sklepie piwa i wiejskiej kiełbasy, jak nie można nie wstąpić do baru na obiad. Tu zawsze jest tłok, zarówno na parkingu, jak i wewnątrz, a jedzenie jest smaczne. Siedząc przy stoliku słyszy się szum Solinki. I tylko nie ma już starego drewnianego mostu, po którym przejeżdżało się pojedynczo z duszą na ramieniu.
Kilka lat temu byłam już w Terce, szukałam wtedy szlaku na przełęcz Szczycisko. Był dość słabo oznakowany, więc nie chcąc pobłądzić, zapytałam starszego pana o drogę. Pan siedział przed domem na ławeczce. Zapytany, chętnie wskazał drogę i przy okazji zaczął gawędzić. Opowiadał o sobie, o tym, jak tu się żyło w wojnę, jak żyje teraz, pytał czemu chodzę w góry i czy mam rodzinę. Akurat rok wcześniej zmarł mój tato i zgadaliśmy się z panem, że jest z tego samego rocznika. To było bardzo miłe spotkanie i długa rozmowa, więc potem zbrakło mi czasu, aby dojść do przełęczy i zawróciłam w połowie. Wiele razy myślałam potem, żeby zajrzeć do tego pana podczas pobytu w Bieszczadach, ale nie było mi po drodze. Postanowiłam w końcu teraz przejść szlak w całości, a wcześniej wstąpić do pana. Bez problemu znalazłam i rozpoznałam dom. Ławeczka stała w tym samym miejscu. Tak samo kwitło geranium w oknach drewnianego domu, tak samo wisiały za szybą koronkowe firanki. Tyle, że ławeczka była pusta. Na podwórku kręcił się jakiś mężczyzna, zapytałam go o starszego pana. Odpowiedział: to mój tata, wczoraj go pochowaliśmy. Miał 98 lat. Spóźniłam się...
Łopienka to dla mnie obowiązkowy punkt programu w Bieszczadach. Przed wyjazdem obejrzałam zdjęcia zgromadzone na dysku zewnętrznym i policzyłam: byłam w Łopience od 2007 roku 18 razy, ten był 19:) w Łopience jest cerkiew, odbudowana w czynie społecznym. Jest 2,5 km od drogi i nie ma tam nic oprócz niej. A nie, jest jeszcze kaplica grobowa, w której czasem ktoś zanocuje:) I są wilki. Koło cerkwi byłam bardzo rano, akurat rozkładali się pracownicy grzebiący przy wykopaliskach i ostrzegli mnie, że niedawno na polanie za cerkwią biegały trzy wilki, no i żebym "uważała na psa":) Uważałam. Bardzo mnie cieszą prace wokół cerkwi, wygląda na to, że są odkopywane i odrestaurowane zarysy domostw dawnych mieszkańców wywiezionych w ramach akcji "Wisła". Trzeba będzie pojechać dwudziesty raz, żeby się przekonać, co z tego wyszło:)
Nie sposób opisać każdego miejsca, które odwiedziłam, każdej ścieżki, którą przeszłam. Właściwie mogłabym zamieszkać w Bieszczadach:)