środa, 3 maja 2023

Pieszo po Grzędzie Sokalskiej

29 kwietnia odbył się rajd po Grzędzie Sokalskiej. Forma dla mnie idealna: każdy zaczyna kiedy chce, idzie pieszo lub jedzie rowerem we własnym tempie, a na trasie ma atrakcje o konkretnych godzinach.

Organizatorami były: Stowarzyszenie "Czajnia" swe współpracy z: Gmina Ulhówek i Gmina Dołhobyczów oraz Partnerzy: Lubyckie Stowarzyszenie Regionalne, Biuro Turystyczne Quand, Stowarzyszenie Moje Nowosiółki, Stowarzyszenie Miłośników Wożuczyna i Okolic. 

W zeszłym roku byłam już w tej okolicy i widziałam większość obiektów, ale niektóre tylko z zewnątrz, dlatego chętnie wróciłam na Grzędę jeszcze raz. Zewsząd tu daleko, ale jak się już przyjedzie, to pokocha się te miejsca. Pogoda dopisała, zieleń aż raziła w oczy swoją ostrością barwy, słońce dodatkowo podbijało kolory rzepakowej żółci i błękitu nieba.

Grzęda Sokalska to obszar niewielkich wzniesień w południowo wschodniej części Lubelszczyzny oraz na Ukrainie należący do Wyżyny Wołyńskiej. Tereny te zamieszkiwane były głównie przez chrześcijan obrządków wschodnich. Większość cerkwi powstała jako unickie, lecz w okresie zaborów kościół greckokatolicki spotkały represje ze strony Moskwy. W 1875 roku zlikwidowano unicką diecezję chełmską i cerkwie przejęli prawosławni. W latach 1919-1939 prawosławnych z Wołynia dotknęły z kolei represje ze strony odrodzonej po zaborach Polski. Przymusowa polonizacja, zamykanie cerkwi, a w 1938 roku masowe rozbieranie prawosławnych świątyń rozpaliły konflikt polsko-ukraiński. Działania te przerwała II wojna światowa. Po jej zakończeniu ukraiński ruch nacjonalistyczny rozpoczął akcje odwetowe. Tym razem prześladowania spotkały Polaków. Ginęli ludzie, płonęły wsie. Konflikt ten zakończyła operacja „Wisła”, w wyniku której wysiedlono prawosławnych do ZSRR. Kolejne zamieszanie w tych stronach zgotowały władze radzieckie przeprowadzając zmianę granicy państwowej w 1951 roku (Grzęda z żyznymi ziemiami za dzikie ubogie Bieszczady). Znaczna część Grzędy Sokalskiej weszła wtedy do Związku Radzieckiego. Wraz z nią oczywiście część polskiej kultury i historii.  Znów przesiedlano ludzi, tym razem Polaków - historia zatoczyła koło.

Początek trasy rajdu wyznaczono przy cerkwi w Budyninie. Cerkiew została wzniesiona w 1887roku na miejscu drewnianej cerkwi istniejącej już w 1774. Budowla jest duża, trzykopułowa, z ozdobną galeryjką arkadową i wydatnymi wysokimi okapami. Wewnątrz znajduje się polichromia o tradycjach barokowych, wykonana w 1892 roku oraz częściowo zachowany ikonostas. W skład wyposażenia wchodzą między innymi ławki i stalle przeniesione z kościoła dominikanek w Bełzie. Cerkiew otwarto specjalnie dla nas, rajdowiczów.











We wsi znajduje się także stary cmentarz ukraiński,  poprzednio nie obejrzałam (jak to możliwe, że ominęłam cmentarz:)?) Już od XVI wieku była tu nekropolia ukraińska, obecny cmentarz pochodzi z XVIII wieku, choć zachowane nagrobki są z XIX i XX wieku. Na jego terenie dokonuje się współcześnie pochówków katolickich, a pod północną granicą pochowani są zabici z czasów I wojny, niestety śladu po mogiłach już nie ma.










Najstarszy pomnik nagrobny z I połowy XIX w., niestety inskrypcja nieczytelna.

Z Budynina trasa prowadziła do Oserdowa, miejscowości położonej prawie na granicy - stąd widać Bełz. Normalnie idzie się trasą około 3,5 km, ale raz już tędy szłam, więc tym razem zdecydowałam się pójść naokoło polnymi drogami i koleinami na polach, wzdłuż linii energetycznych - 5 km zamiast tych 3.5 km:)



Tędy płynie do Polski prąd z Ukrainy. A te ogromne pola w większości nie należą do nielicznej miejscowej ludności, tylko do ... no właśnie, jak ich nazwać ? Do właścicieli ziemskich albo do przedsiębiorstw rolnych mających siedziby gdzieś daleko stąd, a nawet za granicą. Tak mówią mieszkańcy. 



 
Na horyzoncie Bełz, do 1951 roku miasteczko znajdowało się w Polsce. Podczas wymiany ludności między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką, a także w ramach akcji „Wisła” z Bełza i okolic wysiedlono wszystkich Ukraińców. Opór stawiały działające w tym regionie oddziały UPA. 24 marca 1944 r. ofiarami ich akcji padło około stu Polaków. 
Od 1991 r. Bełz znajduje się w granicach niepodległej Ukrainy. 
W  świetlicy w Oserdowie pani przewodnik wyświetliła film o Bełzu, który zapewne wielu kojarzy z Żydami i po części słusznie, np. w 1914 r. w Bełzie mieszkało 3 600 Żydów, 1 600 Ukraińców i 900 Polaków. W latach 1920–1930 w Bełzie prężnie funkcjonowały organizacje syjonistyczne, dzięki czemu część chasydów wyjechała do Palestyny. Przed włączeniem miasta do III Rzeszy w 1939 roku, większość Żydów wyjechała z miasta do Związku Radzieckiego. 

Natomiast Oserdów to mała wioseczka przy granicy, którą zamieszkuje około 30 osób w kilku domach. Wiele domostw jest opuszczonych.





Z Oserdowa udałam się do Chłopiatyna,  o nim pisałam sporo w poprzednim WPISIE, więc nie będę powielać. W drodze towarzyszył mi  śpiew skowronków i brzęczenie pszczół:)




 
Z Chłopiatyna, gdzie nad stawem zostałam nakarmiona wojskową grochówką nalaną do miski męską ręką, swojskim chlebem upieczonym przez żonę wójta (częstował sam wójt:) oraz pysznymi pierogami, udałam się do Mycowa. 







 
Cerkiew powstała prawdopodobnie w 1865 r. Jednak już dwadzieścia lat później została ona rozbudowana m.in. o przedsionek z piętrem. Po wysiedleniu ludności ukraińskiej w latach 1945–47 przeznaczona była na warsztaty, a później, kiedy powstał PGR, na magazyn. Opuszczona w 1963 roku,  ulegała postępującej dewastacji. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych z inicjatywy Społecznej Komisji Opieki nad Zabytkami Sztuki Cerkiewnej przeprowadzono remont, położono nowy blaszany dach oraz zrekonstruowano zniszczone zakrystie. Od 2006 jest używana jako kaplica pw. św. Jana Chrzciciela rzymskokatolickiej parafii w Żniatynie.

Budowla ma obecnie trójdzielną konstrukcję wieńcową, z prezbiterium zwróconym na zachód. A skoro są schody, trzeba na nie wejść:) Nie szkodzi, że wąskie i strome.





 Lepiej widać z góry. Są kolejne schodki, ledwie się przez nie przecisnęłam...:)





Najokazalszą, monumentalną w rozwiązaniu przestrzennym jest nawa, otwarta z jednej strony arkadą na babiniec,  z drugiej ścianką ikonostasową na prezbiterium. Ściany nawy w połowie ich wysokości obiega chór śpiewaczy z balustradką. A nad tym chórem znajduje się… jeszcze jeden chór.


Od cerkwi droga prowadzi w kierunku północnym do Dłużniowa. Idąc nią dochodzimy do ostatnich zabudowań wsi. Polna droga zaprowadzi do interesującego miejscowego cmentarza. Wyróżnia go, oprócz pięknych bruśnieńskich nagrobków, okazała secesyjna kaplica grobowa rodu Hulimków, ostatnich właścicieli Mycowa. Wybudowana na planie kwadratu w 1900 roku wg projektu Władysława Sadłowskiego, przykryta kopułą i zwieńczona latarnią z krzyżem. Ostatni pochówek w kaplicy, gen. WP Jana Hulimki, był w 1930 roku. Kaplicę również próbowano zniszczyć, tak jak cerkiew i park. Porozbijano i zdewastowano trumny ze zmumifikowanymi ciałami zmarłych.





 Z Mycowa udałam się szlakiem czarnym (to istotne:) do Wyżłowa. Wędrówkę umilały mi piękne widoki.


 
Z panem na rowerze spotkaliśmy się potem przy cerkwi w Wyżłowie na interesującej dłuższej pogawędce.

 
Zza pagórka widać kopuły cerkwi w Wyżłowie.

 
To białe to wapień, w głębi widoczna kopalnia wapienia.


Do granicy stąd rzut kaszkietem (beretu nie miałam:) Później pan rowerzysta, były tutejszy pogranicznik powiedział, aby nie ulegać pozorom - mysz się tu nie prześliźnie, pusto, ale granica jest gęsto naszpikowana elektroniką. W sumie... sama się o tym przekonałam:)


 
U góry: widoczne kopuły cerkwi w Dłużniowie.


I tu stanęłam na skrzyżowaniu. W lewo kartonowa kartka: iść tędy. Na prosto czarny szlak. Wybrałam czarny szlak, ponieważ zauważyłam w oddali kapliczkę, liczyłam, że może jest zabytkowa.


Proszę bardzo, nawet jest oznaczenie, że czarny szlak turystyczny prowadzi tędy:) 
I wtedy pojawił się ON. Swoim elektronicznym okiem wyczaił, że poszłam nie po "kartonowej" trasie, tylko tam, gdzie miałam chęć,  wsiadł na rumaka i pojechał za mną:) ON to ta kropka na horyzoncie poniżej.
Strażnik naszej wschodniej granicy z ostrą bronią u boku:)

 
Równie ostro zapytał, dlaczego zboczyłam z trasy. A ja twardo, że  nie zboczyłam, tylko poszłam urzędowo wyznaczonym szlakiem i przecież granicy nie przekroczyłam. Ripostował, że dla rajdowiczów wyznaczona "kartonowy" szlak, a ja uparcie, że wolę turystycznym i zaczepnie dopytałam: a co, nie wolno ?. "Wolno, może pani iść" odrzekł i odjechał. No i po co było się czepiać:) Poszłam po swojemu:)


 
W Wyżłowie już nikt nie mieszka, budynki są opuszczone. Zauważyłam jeden budynek, co do którego mam podejrzenie, że wykorzystywany jest okresowo na letnisko.



Przy drodze w krzakach taki oto pomnik. Napis głosi: памят длиной свободи 1848, co można przetłumaczyć jako: Na pamiątkę wiecznej wolności 1848. Krzyż postawiono z okazji zniesienia pańszczyzny przez Imperium Habsburgów.

Koniec wojny nie zakończył walk partyzanckich w tym rejonie. UPA chciała zapobiec akcji repatriacji na tereny ZSRR i stworzyć z terenów polskich własne, niepodległe państwo. Palenie wsi i terroryzowanie Polaków stało się przerażającą codziennością. Tutaj zaczęło się od tego, że 1 lutego 1944 nacjonaliści ukraińscy z OUN - UPA zamordowali 21 Polaków, grabiąc i paląc polskie zagrody. Dodam, że w Wyżłowie na początku II wojny mieszkało 330 Ukraińców i 40 Polaków, trudno przyjąć, aby ta nieliczna grupa polskich rolników w jakikolwiek sposób zagrażała Ukraińcom. Akcja "Wisła" dosięgła Wyżłów w 1948 roku. Deportowano 92 osoby narodowości ukraińskiej, reszta opuściła wieś  jeszcze w czasie wojny.  Dzięki akcji zostały rozbite oddziały UPA, które działały na terenie Bieszczad i Lubelszczyzny. Dramat wysiedlenia dotyczył jednak często ludzi w żaden sposób niezwiązanych z działalnością ukraińskiej partyzantki. Zadziałał system odpowiedzialności zbiorowej. 




W Wyżłowie na niewielkim wzniesieniu górującym nad wioską znajduje się cerkiew greckokatolicka św. Mikołaja wzniesiona w 1917 r. Wyróżnia się murowano-drewnianą budową (kopuła jest drewniana, reszta budowli murowana). Obecnie jest własnością Kościoła rzymskokatolickiego, jednak po ograbieniu i zniszczeniu w 2001 r. nie pełni już funkcji sakralnych i oczekuje na remont. Większość zachowanego wyposażenia przewieziono do Lublina do cerkwi greckokatolickiej.
Z okazji rajdu przygotowano w cerkwi niewielką wystawę oraz krótki koncert ukraińskich bandurzystek z Waręża.







Słynna wyżłowska "wędrująca"  trumna obecnie leży w zakrystii:) Bywała już pod ołtarzem, na chórze i w jeszcze innych miejscach cerkwi:) Moją uwagę wzbudziły piękne ukraińskie hafty. 

Od strony wschodniej świątyni położony jest cmentarz rzymskokatolicki, dawniej greckokatolicki założony w 1910, gdzie pozostało około 30 starych kamiennych nagrobków.





Po koncercie w cerkwi udałam się do Dłużniowa, w tamtejszej cerkwi byłam poprzednim razem, więc tym razem daruję sobie opisy, pokażę tylko malowniczą drogę, którą maszerowałam przez pola.






I oto się zbliżam...



Z Dłużniowa wróciłam do auta, zdjęłam kompletnie zniszczone buty (przedreptały ponad 20 km) i jeszcze podjechałam do Szczepiatyna:)

Wieś Szczepiatyn wymieniana jest po raz pierwszy w 1462 r., gdy należała do rodziny Szczepiatyńskich.  26 marca 1944 nacjonaliści ukraińscy z OUN-UPA zamordowali tutaj 29 Polaków.
Na skraju wsi stoi duża, murowana cerkiew greckokatolicka pw. Św. Trójcy z 1913 r. (zbudowana na miejscu starszej, drewnianej), po 1947 r. przejęta przez kościół katolicki. Obok ciekawa drewniana dzwonnica z 1890 r. z półkolistymi otworami dzwonnymi i cebulastym hełmem. 



Przy wjeździe do Szczepiatyna, na skrzyżowaniu, nie sposób nie zauważyć wysokiego kopca, prawdopodobnie dawnego kurhanu z kapliczką św. Jana z 1901 roku. Obok wieża triangulacyjna.



Uwagę zawraca zwieńczający kapliczkę krzyż z charakterystycznym półksiężycem w dolnej części podstawy. Ten typ krzyża dość często występuje w tej okolicy zwłaszcza na prawosławnych cerkwiach.
Odmachałam św. Janowi i wróciłam do domu, 135 km. Do następnego spotkania:)